Po obejrzeniu czwartej części Shreka uważałem, że nic nie da się bardziej sknocić. Wiecie co? Nie miałem racji. Twórcy animacji są w stanie przejść samych siebie i pokazać chłam, jakiego na tym świecie jeszcze nie było. Dobrze może to trochę zbyt ostre słowa, ale film, o którym dzisiaj opowiem daleko ma do ideału. W zeszłym roku na ekrany kin trafiło najmłodsze dziecko Studia Blue Sky zatytułowane „Epoka lodowcowa: Mocne uderzenie”. Tytuł jak najbardziej trafiony. Po seansie czułem się jakbym dostał w pysk.
Mamut Maniek, leniwiec Sid i tygrys Diego żyją sobie spokojnie ze swoimi rodzinami przejmując się tylko problemami życia codziennego. Do czasy, gdy za sprawą dobrze nam znanej wiewiórki dochodzi do gigantycznego kataklizmu. W stronę ziemi zbliża się przeogromna asteroida mająca powtórzyć to, co stało się z dinozaurami. Na szczęście jest ktoś, kto chce im pomóc. Stary przyjaciel, który sam nie ma łatwego życia.
No dobra, od czego by tu zacząć marudzenie. Jeżeli widzieliście poprzednie części na pewno zauważyliście dość regularny spadek jakości produkcji. Chodzi mi tu o coraz płytsze żarty, coraz mniej oryginalnych bohaterów i ogólnie o fabułę coraz mniej trzymającą się kupy. Tym razem otrzymujemy kwintesencje tego wszystkiego. Brak tu jakiegokolwiek ładu i składu. Już na pierwszy rzut oka widać, że producentom brakowało pomysłu. Sam pomysł wprowadzenia statku kosmicznego jest całkowicie nietrafiony, a co dopiero powiedzieć o innych rzeczach.
Język w filmie stał się jak najbardziej współczesny, nie zabrakło zwrotów używanych w XXI wieku. Dodatkowo spoglądając na nagły, bardzo szybko rozwój inteligencji niektórych postaci można dojść do wniosku, że to oni powinni wymyśleć żarówkę i koło. Nie wiem, w jakim celu to podano, ale mnie to naprawdę nie rozbawiło.
Bohaterowie, do których tak się przywiązałem stali się cieniami tego, czym byli kiedyś. No dobra, Sid nadal jest tym samym niemotą i pod tym względem na szczęście nic się nie zmieniło, ale spoglądając chociażby na Mańka. Przecież to on w pierwszych częściach dowodził całą ferajną. On był samcem Alfa tego dość oryginalnego stada, a teraz stał się pantoflarzem nierozumiejącym prostych aluzji swoich żony.
O żartach już nieco wspomniałem, ale warto o tym napomknąć ponownie głównie, dlatego, iż był to najmocniejszy element pierwszej części. Gigantyczna ilość gagów sytuacyjnych i prześmieszne teksty bohaterów sprawiały, iż oglądało się ją z przyjemnością. Niestety tym razem to wszystko zanikło. No dobra było kilka naprawdę zabawnych momentów, ale reszta to zwykł odgrzewanie kotleta. Pragnąłem znowu śmiać się do rozpuku i dosłownie płakać ze szczęścia. Niestety jedyne łzy jakie mi się zbierały to z żalu do całej historii.
„Epoka lodowcowa: Mocne uderzenie” jest po prostu niepotrzebną kontynuacją, która nigdy nie powinna ujrzeć światła dziennego. Mało zabawna, jeszcze mniej oryginalna łączy ze sobą poprzednie części nie wnosząc jednocześnie nic do całej historii. Nie żałuje, że poszedłem na nią do kina głównie, dlatego iż grzechem byłoby jej nie zobaczyć widząc poprzednie filmy z tej serii. W podobny sposób pewnie postąpi bardzo wielu wielbicieli Mańka, Sida oraz całej ich ekipy, i tylko to uratuje studio przed całkowitą kompromitacją. Mam jednak szczerą nadzieję, iż to koniec historii. Nich producenci wezmą się za siebie i stworzą coś oryginalnego, nowego. Niech zabłysną na scenie wysokobudżetowych animacji. Dobra, żeby nie było wizualnie wszystko przedstawiało się naprawdę rewelacyjnie. Zwłaszcza, jeżeli spojrzymy na sposób kształtowania się naszego układu słonecznego. To jednak może spodobać się tylko najmłodszym widzom. Osoby starsze poczują znudzenie, ponieważ zauważą masę niezgodności, które nawet jak na animowane standardy, aż nazbyt rzucają się w oczy. Dlatego też ocena będzie dość niska 3-/5.
18 marca 2017
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz