W ostatnim czasie nie mam szczęścia do seriali. Szybciej z nimi kończę niż nadejdzie długo wyczekiwany happy end. Dlatego też sięgając po dzisiejszy tytuł nie spodziewałem się, że będzie inaczej. Same jego wybranie było przypadkowe, bo Netflix pokazywał go jako “coś dla mnie” uwzględniając moje oceny innych produkcji. Pomyślałem, że zaryzykuję i sięgnę po niego. Co najwyżej po drugim sezonie porzucę i będę szukał szczęścia dalej. Zawsze mogę wrócić do ponownego oglądania po raz już enty “Teorii Wielkiego podrywu”. Nawet nie wiecie jakie było moje zaskoczenie, gdy po drugim sezonie wjechał trzeci, a potem kolejny. Dlatego też mogę z przyjemnością opowiedzieć o serialu zatytułowanym “Turbulencje”. Dla zainteresowanych ma on początek i koniec, więc nie musicie czekać na kolejne sezony.
Pasażerowie i załoga lotu 828 mogą odetchnąć swobodnie, gdy udaje im się szczęśliwie dolecieć na miejsce. Wyjątkowo mocne turbulencje, które przeżyli niejednemu napędziły stracha. Dlatego też dziwne okazuje się, gdy samolot zostaje otoczony kordonem aut rządowych. To właśnie od nich dowiadują się, że zniknęli na pięć lat chociaż oni tego w ogóle nie odczuli. Teraz będą musieli zmierzyć się nie tylko z tajemnicą, którą z sobą przywieźli, głosami nie dającymi im spokoju, ale również z nową rzeczywistością. Połowa dekady wystarczy by pogodzić się ze stratą, przeżyć odpowiednio żałobę i ułożyć życie na nowo.
Serial ten to pełna tajemnic historia, w której jedna sensacja goni kolejną. Trochę jak w serialu “LOST”, gdzie każdy kolejny sezon odkrywa coraz to nowsze i ciekawe wątki. Sami bohaterowie mogą się pochwalić swoimi niezwykłymi historiami, które w mniejszym albo większym napędzają całą akcję. W końcu było ich tam ponad 200 osób co pozwala dość długo ciągnąć główną opowieść z taką ilością pobocznych odnóży. Przy okazji nie na marne porównałem go do powyższej produkcji. Wydaje mi się, że obie one mają z sobą wiele wspólnego. Nie tylko wielowątkowość, ale również dość dziwne pomysły scenarzystów, które momentami wydają się byś wciśnięte na siłę. Pewnie w bohaterach też znalazłoby się podobieństwa, ale nie o tym chciałem dzisiaj rozmawiać.
Sam pomysł jest bardzo ciekawy, ale mało nowatorski. Spójrzcie chociażby na “4400” tutaj jednak bardzo dużo uwagi poświęcono relacjom pasażerów oraz ich najbliższych których “porzucili” na te kilka lat. Dla mnie pieczołowicie do tego podeszli nie omijając żadnego szczegółu. Podobnie jest z wezwaniami – tymi głosami w głowie - które po pewnym czasem zmieniają się w wizje tego co ma nadejść, ale bardzo niejasno przedstawione i to do tego stopnia, że jedna błędna interpretacja może kogoś kosztować życie. Lubię takie zagadki, łączenie elementów. Moim zdaniem to jest dużo lepsze niż otrzymywanie wszystkiego na tacy. Świetnie buduje napięcie i klimat. Trochę jak z “Archiwum X” zwłaszcza gdy później mroczne tajemnice jeszcze bardziej zaczynają dręczyć bohaterów.
Skoro o nich już wspomniałem to są bardzo różnorodni. Trochę jak we wspomnianym wyżej serialu “Zagubieni”. Różne narodowości, zawody, pochodzenie czy też statusy społeczne. Dzięki temu mają też inne kłopoty z którymi muszą się mierzyć, a gdy twórcy po kolei otwierają przed nami ich przeszłość, jednych zaczynamy darzyć większą sympatią innych po prostu nienawidzimy. Niby nic nadzwyczajnego, ale nie zawsze mamy taki wybór by znaleźć osobę, której warto kibicować. Tak jest z graną przez Holly Taylor Angelinę Meyer podnoszącą chyba każdemu ciśnienie. To trzeba mieć talent, ale tutaj scenariusz też robił wiele, chociaż początkowo nie był najlepszy.
Kilka zdań na temat efektów specjalnych, które tak na serio zaczęły pojawiać się dopiero gdzieś w drugiej połowie serialu, a ostatni sezon rozbujał się pod tym względem i to ostro. Czyja to zasługa? Netflixa. To właśnie oni wykupili prawa do tej produkcji i postanowili zakończyć ją z wielkim hukiem nie tylko zmieniając nieco fabułę przez co stała się ona bardziej zwarta i ekscytująca (zmiana jednego z bohaterów dzięki czemu bardziej pasował do ogólnej koncepcji i eliminował najsłabsze ogniwo), ale co najważniejsze przeobrazili całość w prawdziwe zapierające dech w piersi widowisko. Dla mnie finałowy odcinek to prawdziwy majstersztyk, ale nie każdy musi się ze mną zgadzać. Widać to chociażby po komentarzach, których pełno w Internecie.
Jak ogólnie oceniam “Turbulencje”. Dobrze. Cztery sezony to długość dość dobra. Przy odpowiednich chęciach do obejrzenia w kilka wieczorów. Czasami widz będzie musiał trochę pogłówkować, ale wyjdzie to na plus. Długo przed nami będzie ukrywane ostateczne rozwiązanie, a nagłe zwroty akcji tylko podbudują atmosferę tajemnicy. Ja bawiłem się dobrze w czasie seansu nawet kilka razy na odcinek odrywałem się od innych zajęć by skupić się na fabule. Bardzo podobały mi się również elementy Biblijne, ale zostały one dużo mniej dopracowane niż te występujące w “Kodzie Leonarda da Vinci”. Pamiętajmy jednak, że to dwie zupełne różne produkcje z kompletnie innym budżetem. Warto jednak po niego sięgnąć, bo więcej już nie będzie. To zamknięta historia, a o takie niestety dość ciężko. Moja ocena to 4-/5
Niestety nie mam czasu teraz na seriale, ale mam nadzieję, że to się zmieni na wiosnę ;)
OdpowiedzUsuń