Terry Pratchett to chyba jeden z najbardziej rozpoznawalnych angielskich pisarzy fantasy i science fiction. Zaczął pisać w wieku 13 lat, mając 15 lat opublikował swoją pierwsza pracę udowadniając, że na pisanie nigdy nie jest za wcześnie. Najbardziej zasłynął „Światem Dysku”, który stworzył od zera. W bardzo ciekawy, humorystyczny sposób przedstawia w nim tak dobrze znane nam wydarzenia. Prócz tego napisał również „Trylogię Nomów” oraz „Trylogia Johnny'ego Maxwella”. Po „Kolor magii”, czyli pierwsza książkę, której wydarzenia dzieją się w Świecie Dysku sięgnąłem z dwóch powodów. Pierwszym była chęć przygotowania się na spotkanie klubu, do którego uczęszczam oraz ciekawość, co tak naprawdę zauroczyło tysiące czytelników, którzy uwielbiają jego książki. Jest ona jednocześnie pierwszym tomem w cyklu o Rincewindzie.
Na początku powiem może, co nieco o Świecie Dysku. Na grzbiecie olbrzymiego żółwia A’Tuina płynącego przez wszechświat stoją cztery słonie niosące na swych grzbietach Dysk. To właśnie na nim dzieje się akcja całej serii. Kolor magii jest to, bowiem ósmy kolor tęczy zwany oktaryną. Jest ona składnikiem każdego zaklęcia, dlatego widziana jest przez magów i koty. Głównym bohaterem jest tu mag Rincewind, chociaż nie wiem czy magiem można go nazwać, bo zna tylko jedno zaklęcie, ma jednak bardzo wiele sprytu i szczęścia, które wielokrotnie ratują mu życie. Zostaje on przewodnikiem pierwszego bajecznie bogatego i beztroskiego turysty Dwukwiata (imiona to tu są zabójcze). Dzięki przygodom (walka ze smokami, odwiedziny świątyni mrocznego bóstwa), które przeżywają możemy zapoznać się z dość barwnym i bardzo rozbudowanym światem stworzonym przez autora. Poznajemy kulturę, wierzenia, obyczaje a nawet geografię tego świata. Znaleźć tu możemy również bardzo specyficzną antropomorficzną personifikacje Śmierci. Niezły łamacz języka, co? Chodzi tu o to, że wyobrażamy sobie śmierć, jako szkielet z kosą, mimo że tak naprawdę ona nie istnieje to i tak nadajemy jej jak najbardziej ludzkie cechy. Tak właśnie jest i tutaj. Bardzo mnie ona rozbawiła zwłaszcza jak próbowała namówić Rincewinda do popełnienie samobójstwa w sposób prawie błagalny. Wszystkie wypowiedziane przez nią kwestie pisane są dużymi literami. Kolejnym ciężko by rzec bohaterem jest Bagaż wielka skrzynia z nóżkami, która wszędzie lata za bohaterami i kiedy trzeba potrafi chapnąć wiekiem.
Pratchett w każdej swojej książce tak i tutaj przedstawia w sposób bardzo zabawny zjawisko kulturowe. W tej części robi sobie żarty z turystyki. Dwukwiat latający wszędzie z ikonografem oraz umiejętnością wpadania w najróżniejsze kłopoty by przeżyć przygodę życia to idealny satyryczny przykład dzisiejszego turysty. Ile to razy można spotkać grupy zwiedzających cykające fotki każdej nowej rzeczy. Co sekunda słychać pstrykanie migawki i oślepiające błyski fleszy.
Sam nie wiem, co mam o tej książce myśleć. Pochwalić należy pomysł oraz wykonanie. Świat stworzony przez Pratchetta jest naprawdę niesamowity. Podobało mi się w nim najbardziej to, że zamieszkujący go ludzie potrafili nawet ujrzeć słonie, na którym on się utrzymuje wystarczyło, że weszli na odpowiednie rusztowanie. Świadomi są tego jak ten świat funkcjonuje i to od podszewki. Bogowie też są niczego sobie zamiast ludziom pomagać grają w kości o ich dusze. W tym przypadku chyba sobie Pratchett robił żarty z gier RPG, ale pewny nie jestem. Bohaterowie też nie są wyidealizowani mag, który zna tylko jedno zaklęcie, a na dodatek boi się go wypowiedzieć jest śmiechu warty. Przyznam, że spodziewałem się większej ilości zabawnych sytuacji albo specyficznych żartów autora po prostu nie rozumiem. Słyszałem tyle razy, że czytając ją można pokładać się ze śmiechu a tu nic takiego się nie wydarzyło. Kolejną dość poważną wadą jest chaos panujący w książce. Sam wielokrotnie czytałem fragmenty po kilka razy żeby połapać się, o co w nich biega. Akcja czasem dzieje się o wiele za szybko. Nie chce jednak się poddawać. Sięgnę z ciekawości po następne części by przekonać się czy może w nich będzie mniej minusów. Widzę jednak, że świat ten ma potencjał podoba mi się w nim wiele rzeczy, mimo że są również takie, co odstraszają. Jest to jednak wielotomowa seria i na pewno z czasem przypadnie mi ona do gustu.
Dla kogo to jest? Dla wielbicieli Pratchetta, bo nie wolno zapomnieć o tym, że każdą książkę można czytać oddzielnie i nie po kolei, mimo że dzieli się na cykle nie musicie zacząć od tej części. Ja jednak wole czytać od początku i zobaczyć jak ewoluowało pióro autora i jego umiejętności narratorskie. To książka dla tych, którzy nie chcą fantastyki brać na poważnie i lubią pośmiać się w czasie czytania książki. Moja ocena to 3+/5.
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Miejsce wydania: Warszawa
Wydanie polskie: 6/2009
Tytuł oryginalny: The Colour Of Magic
Wydawca oryginalny: Corgi
Rok wydania oryginału: 1983
Liczba stron: 208
Format: 142x202
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7648-046-6
Cena z okładki: 29,90 zł
3 stycznia 2014
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz