Każdy z nas, chociaż raz zastanawiał się jak będzie wyglądał koniec świata. Dla jednych pewniakiem jest nagła zmiana klimatu, dla innego wojna atomowa, bardziej ekscentryczne osoby myślą o ataku kosmitów natomiast bardziej religijni o Aniele Zagłady. Co jednak byście powiedzieli gdyby nie nadszedł jeden koniec świata a dwanaście? I to w tej samej chwili. Mało prawdopodobny scenariusz, ale właśnie z jego powodu sięgnąłem po tom pierwszy „Zakonu Krańca Świata” Maji Lidii Kossakowskiej. Twórczość jej zauroczyła mnie chyba najbardziej po przeczytaniu „Siewcy wiatru”. Autorka na niesamowity talent do kreowania świata jednakże po przeczytaniu tej książki jestem trochę rozdarty. Zastanawiacie się pewnie, czemu? Dowiecie się tego z pozostałej części recenzji. Teraz powiem, co nieco fabule.
W noc Jesiennego Przesilenia nastała wielka zmiana. Dwunastu przywódców sekt otoczonych mrowiem swoich wyznawców zrobiło coś niezwykłego. Zesłało na ludzi wiele końców świata. Każdy zesłał taki, jaki pasował do głoszonej przez niego doktryny. W ten sposób stali się Mistrzami Blasku. Zostawiając ludzi na zniszczonym ziemskim padole zamieszkali w innym wymiarze gdzie nikt nie ma wstępu. Nikt prócz pewnej grupki ludzi. Zwą się oni Grabieżcami. Są Prometeuszami posapokaliptycznych czasów. Lars Bergerson (Berg) zwany również Końską Czaszką jest jednym z nich i jest najlepszy. Dzięki wyuczonej ostrożności oraz dużej dawce szczęścia zawsze udaje mu się wrócić ze świetnymi pryzami. Pryzy to artefakty z wymiaru zamieszkiwanego przez Mistrzów. Jedne potrafią leczyć inne kontaktować się na duże odległości. Tam są po prostu częścią wyposażenia normalną jak u nas pralka czy lodówka a na zniszczonej ziemi są jednak wiele warte. Lars stara się dzięki nim odmienić świat. W czasie jednego z wypadów, w którym miałby szansę zdobyć najlepszy pryz w historii poznaje Miriam z Czajnika. Oczywiście nie prawdziwego tak jes, bowiem nazywana sekta, w których wychowuje się wyznawców. Wpaja się im nieprawdziwe mądrości. Dziewczyna ma niesamowity talent do przenoszenia się między wymiarami mogłaby się stać jednym z Grabieżców, nie potrafi jednak kontrolować tego daru. Nie wszystko jednak układa się po myśli Larsa. Odpowiedzialny za dziewczynę nie potrafi się jej pozbyć, mimo że ta strasznie go irytuje ze swoim brakiem doświadczenie życiowego. Berg nie wie, że pisane mu jest niezwykłe przeznaczenie. By się spełniło musi wyruszyć w daleką podróż by odnaleźć wyrocznię zwaną Księżniczką.
Starczy tego opowiadania jak na razie. Czas podzielić się moimi refleksjami na temat książki. Zacznę od tego, że świat stworzony przez autorkę jest niezwykły. Autorka nie cackała się z jednym końcem świata dała ich dwanaście. Widać jednak u niej częste przewijanie się mitologii. Drzewo, do którego podąża bohater jest jak Yggdrasil natomiast główny bohater jest odpowiednikiem Prometeusza, który pod groźbą śmierci stara się oszukać Mistrzów Blasku by ludziom żyło się lepiej. Podoba mi sie oryginalność pomysłów np. Tancerze, czyli wojownicy idealni albo pułapki Mistrzów, których muszą unikać Grabieżcy. Nie ma tu laserów czy karabinów są szare bomby powodujące nieodwracalne uszkodzenia w mózgu, sieć Stockla tnąca wszystko na kawałki czy też płonąca wesz niszcząca tkanki ręki. Moim zdaniem to świetne, bo wyszła poza tradycyjny kanon i zaskoczyła czytelników tworząc coś nowego.
Autorka nie daje bohaterom odpocząć. Nie daje im chwil radości. Kłopoty Berga namnażają się z szaloną prędkością. Gdy już myśli, że będzie dobrze coś spada na niego jak grom z jasnego nieba. Tutaj właśnie zaczynam zastanawiać się czy to dobre. Bohaterowie są prawie ciągle nieszczęśliwi. Nie wliczając Miriam, bo ona nie jest świadoma niebezpieczeństwa. Głupota czasem jest przydatna.
„Zakon Krańca Świata” to mroczna opowieść o chęci przetrwania w świecie rządzonym przez siły równe boskim. Przyznam fajnie mi się ją czytało. Zaczynam chyba powoli przekonywać się do postapokaliptycznych scenariuszy. Jednak czegoś mi w niej brakuje. Nie było z mojej strony ochów i achów w czasie czytania, nie pożerałem jej z ciekawością pojawiająca się w podczas lektury innych jej książek. Zastanawiając się, co znajdę na drugiej stronie. Denerwowały mnie też trochę rysunki wykonane przez Macieja Pałkę. „Fabryka słów” przyzwyczaiła mnie do lepszych rysunków, które pozwalają wyobrazić sobie bohaterów i miejsca. Te nie dawały takiej możliwości.
Ogólnie jednak książkę mogę nazwać dobrą. Oryginalny świat, ciekawi bohaterowie oraz zadowalająca fabuła sprawiają, że książkę tą czyta się z przyjemnością. Powinna przypaść do gustu wszystkim wielbicielom twórczości Kossakowskiej oraz powieści postapokaliptycznych. Ma tylko dwa tomy, więc spokojnie można ja przeczytać w kilka dni. Recenzję następnego tomu umieszczę już wkrótce. Polecam ją serdecznie. Moja ocena to 4/5.
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 7/2005
Seria wydawnicza: Bestsellery polskiej fantastyki
Liczba stron: 512
Format: 125x195 mm
Oprawa: miękka
ISBN: 83-89011-62-X
Wydanie: I
Cena z okładki: 29,90 zł
27 lutego 2014
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz