Tryb noc/dzień

14 marca 2014

Hobbit: Niezwykła podróż

0
„Hobbit, czyli tam i z powrotem” to moim zdaniem jedną z najlepszych książek Tolkiena, jaką czytałem. Ciekawa, wciągająca, z opisami normalnej długości i mniej krwawą fabułą świetnie nadaje się, dla trochę większego grona odbiorów, jeżeli chodzi o wiek, niż np. „Władca pierścieni”. Dlatego kwestią czasu było, kiedy zostanie zekranizowana. Obawiałem się, że reżyserzy popełnią ten sam błąd co zawsze, czyli zaczną wycinać co ciekawsze sceny. Moje zmartwienia jednak okazały się bezpodstawne, ponieważ książka ta miała zostać podzielona na trzy części. Dzięki temu możemy poznać historię ze wszystkimi szczegółami, a nawet i dodatkami. W 2012 roku, czyli przyznam niedawno na ekranach kin pojawiła się pierwsza część trylogii zatytułowana „Hobbit: Niezwykła podróż”. Oczywiście reżyserem nie może być nikt inny jak Peter Jackson. Człowiek tak dobrze zaznajomiony ze Śródziemiem.

Głównym bohaterem i narratorem całej powieści jest nie kto inny jak Bilbo Bagins (Martin Freeman) młodszy o sześćdziesiąt lat od tego znanego z „Władcy pierścieni”. Pewnego dnia, gdy siedział spokojnie przed swoją norką paląc fajkę przybył Gandalf Szary (Ian McKellen) by zaproponować mu przygodę. Hobbit jak na przedstawiciela swojego gatunku był nad wyraz ciekawski jednakże nie spieszyło mu się wyjechać poza granice Shire. Co by sąsiedzi powiedzieli? Czarodziej był jednak nieugięty. Pewnej nocy, gdy nasz bohater zasiadał właśnie do kolacji przybyli niespodziewani goście. Trzynastu krasnoludów na czele, których stał Thorin Dębowa Tarcza (Richard Armitage). Wnuk Throra, króla największego krasnoludzkiego królestwa, Ereboru. Jego mieszkańcy zajmowali się wydobywaniem cennego kruszcu oraz wytwarzaniem z niego niezwykłych przedmiotów. Sielanka nie trwała jednak długo. Pewnego dnia, bowiem przybył smok zwany potem Smaugiem Straszliwym, który zagarnął całe ukryte w górze bogactwo wyganiając jego mieszkańców. Po wielu latach jednak prawowity następca pragnie odzyskać należny sobie tron. Dlatego wraz z grupą najwierniejszych kompanów, czarodziejem oraz hobbitem, jako włamywaczem, pragnie wybrać się w tą niebezpieczną podróż. W Śródziemiu pojawiają się, bowiem mroczne moce oraz wrogowie, którzy tylko czekali na zemstę.

To właśnie w czasie tej przygody Bilbo staje się właścicielem potężnego pierścienia, który sprawia, że ten, kto go nosi staje się niewidzialny. Jego pełną historię pewnie znacie z poprzedniej trylogii, ja na razie nic więcej nie opowiem.

Jak już wcześniej wspominałem słysząc o planowanej ekranizacji tej książki bałem się, że zostanie znowu porozcinana na kawałeczki a najważniejsze momenty po prostu znikną. Na szczęście tak się nie stało i już od pierwszej minuty filmu zapadamy we wspaniały świat stworzony przez Tolkiena i ożywiony przez Petera Jacksona. Produkcja ta jest naprawdę niesamowitym połączeniem ciekawej fabuły, wspaniałych bohaterów oraz dość dużej i niespodziewanej dawki humoru. Wszystko jednak po kolei.

Fabuła jest o wiele mniej drastyczna i bardziej barwna niż ta znana z „Władcy pierścieni”. Przypomina mi bajkę, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie coś dziecinnego, lecz przesiąkniętego emocjami, o początku delikatnym i spokojnym, który powoli nabiera coraz większego tępa. W międzyczasie pojawiają się dodatkowe historie, pozwalające nam poznać postaci oraz kierujące nimi motywy. Dowiadujemy się jak upadł Erebor oraz skąd u Thorina pojawił się przydomek Dębowa Tarcza.

Czas jednak spojrzeć trochę na naszych bohaterów, bo co do niech nie mam żadnych zastrzeżeń. Wszyscy, co do jednego zostali dopracowani, mimo krótkich opisów znajdujących się w książce. Reżyser stanął na wysokości zadania i wraz z ekipą uczynił ich sympatycznymi i różnorodnymi. Wrogów natomiast strasznymi i niebezpiecznymi. Ze wszystkich pozytywnych postaci najbardziej spodobał mi się Radagast Bury (Sylvester McCoy) bardzo ekscentryczny, trochę dziki, bo żyjący w lesie czarodziej, któremu ptaki narobiły na czuprynę.

Humoru też nie zabranie. Zachowania krasnoludów, rozmowy trolii czy chociażby wyżej wymieniony czarodziej sprawiają, że ogólna fabuła jest o wiele łatwiejsza do przełknięcia. Każdy uśmiech pojawiający się na twarzy widza relaksuje go, uspokaja i sprawia, że z przyjemnością oczekuje na kolejną dawkę akcji.

Jak przystało na film dziejący się w nieistniejącym świecie z masą najróżniejszych nierealnych stworzeń nie mogło w nim zabraknąć efektów specjalnych. Te wykonane są na najwyższym poziomie. Dawno nie oglądałem produkcji tak świetnie dopracowanej pod ich względem. Nie chodzi mi tu tylko o wargów, trole czy gobliny. Wiele razy największe trudności sprawiało wprowadzenie odpowiedniej dynamiki żeby wszystko było płynne i wyglądało jak jedna spójna całość. Czasami właśnie te momenty sprawiały, iż ocena końcowa spadała na łeb na szyję. Tutaj na szczęście zostali zatrudnieni najlepsi z najlepszych. Naprawdę trudno dostrzec różnice między tym, co prawdziwe a tym, co cyfrowe. Sceny walk czy też chociażby przeprawa przez góry to prawdziwe mistrzostwo, ale oceńcie je sami, bo nawet nie wiem, jakich słów użyć by odpowiednio je przedstawić.

Jak tak patrzę na recenzje to przyznam, że rozpisałem się i to bardzo. Nie wiem czy to dobrze czy źle, chciałem jednak zwrócić uwagę na wszystkie elementy, które sprawiają, iż oglądało mi się ten film z ogromną przyjemnością. Produkcja ta jest moim zdaniem prawdziwym arcydziełem kinematografii, łączącym w sobie wszystko to, co najlepsze. Mimo różnic między książką a jej ekranizacją, które miały na celu podkręcenie całej akcji na pewno przypadnie do gustu wszystkim wielbicielom twórczości Tolkiena i Jacksona. Ukazując, że czasem ekranizacja potrafi jednak dorównać książce trzeba tylko wybrać do tego odpowiednich ludzi. Moja ocena to 5+/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz