Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad urozmaiceniem mojego czytelniczego repertuaru. Przecież nie samą fantastyką człowiek żyje. Pewnego razu przeglądając oddane książki w bibliotece zauważyłem, że jestem obserwowany. Z jeden z okładek wpatrywał się w mnie czarny niczym noc kotek o oczach jak szmaragdy z dzwoneczkiem na obróżce. Tytuł głosił „Kleo i ja”. Po przeczytaniu tylnego opisu, gdzie była wzmianka, że książka podbije serca wielbicieli kotów chciałem ją odłożyć. Nie zaliczam się do nich. Przyznam lubię obcować z kotami. Słuchać jak mruczą, łaszą się albo po prostu ładnie wyglądają leżąc na parapecie. Żeby mieć jednak jakiegoś w domu, to dla mnie o wiele za dużo. Kicia nadal jednak patrzyła na mnie. Jakby szeptała „Przygarnij mnie”. Skusiłem się. Była to bardzo dobra decyzja, ponieważ Kleo raz dwa zawładnęła moim sercem. Oczywiście mówię o książce, a nie o prawdziwym zwierzaku.
Helen wraz ze swoim mężem Stevem, dwójką pociech oraz psem tworzyli zwykłą, niewyróżniającą się rodzinę. On był marynarzem, ona pisała artykuły do miejscowej gazety. Pewnego razu postanowiła wybrać się z dziećmi do koleżanki, by zobaczyć niedawno narodzone kocięta. Starszy syn ze względu na urodziny, które miał mieć niedługo, poprosił o prezent w postaci takiego malucha. Nie mogli niestety zabrać go od razu, ponieważ był, a raczej była ostatnią z miotu i musiała jeszcze posiedzieć przy mamusi. Sam niestety nie miał szansy nacieszyć się prezentem, ponieważ tuż po urodzinach zginął pod kołami samochodu. Dla całej rodziny była to straszna tragedia. Helen zaczęła obwiniać siebie, męża, kobietę za kierownicą nieszczęsnego auta. Ulga przyszła w najmniej oczekiwanym momencie w postaci czarnej kotki o królewskich rysach nazwanej Kleo (od Kleopatry). Dała ona wszystkim nadzieję. Pozwoliła, choć na chwilę zapomnieć o smutku. Jak mieć ponure myśli, kiedy trzeba uganiać się po całym domu za puchatą kulką sierści, której w głowie tylko psoty. Najwięcej jednak zyskał Rob, który będąc światkiem śmierci własnego brata wpadł w ciemną rozpacz. Kleo była jak latarnia morska wskazała kierunek i cel. Przez ponad dwadzieścia lat wspólnego życia uczyła ich jak kochać to, co mają. Jak cieszyć się z każdej wspólnej chwili. Po drodze oczywiście mając mnóstwo zabawnych przygód.
Czytając tę książkę wielu osobom może być ciężko zrozumieć, co czułą matka po utracie syna. Taki ból przeżyją tylko ci, którzy doświadczyli czegoś podobnego. Oczywista jednak jest ulga, którą zesłał niespodziewany gość. Każdy z nas w chwilach smutku stara się czymś zająć ręce, jedni majsterkują, inni jedzą, a ci najgorsi piją. Tej ostatniej metody nie polecam. To chwilowe znieczulenie. Nic, więc dziwnego, że psotny kociak tak Helen zaabsorbował. Słuchając mruczenia tej kruszyny albo oglądając jak bawi się skarpetą, przestawała myśleć o tym, co złe. Nie widzę w tym nic niedobrego. Nie możemy być pątnikami. Osoba, którą straciliśmy na pewno by tego nie chciała.
Przez całą książkę obserwujemy emocjonalne dorastanie całej rodziny. Nie mowie tu tylko o Helen. Widzimy, że ta mała kotka pomaga im nawet w kontaktach międzyludzkich. Przełamuje największe lody. Właśnie to mnie w zwierzętach najbardziej fascynowało. Ta ich dobroć. One żyją chwilą, cieszą się nawet z małych rzeczy. Nie trzeba im dużo wystarczy kąt do spania, kochająca rodzina i jakieś przysmaki. Wybaczają szybciej niż nie jeden człowiek. To my latami potrafimy gniewać się na drugą osobę zapominając z czasem, o co poszło.
„Kleo i ja” Helen Brown to niesamowita wzruszająca historia o przyjaźni człowieka ze zwierzęciem. Czasami zabawna, innym razem smutna, jednakże już od pierwszej linijki wciągająca bez reszty. Nie spodobało mi się nagłe przyspieszenie tempa opowieści, które nastąpiło gdzieś w połowie. Skakanie po kilka lat oraz mniejsza interwencja kotki trochę mnie nudziły. Jednakże szybko przyzwyczaiłem się i znowu rozkoszowałem opowieścią.
Polecam ją wszystkim niezależnie na wiek, płeć czy to, jakie stworzenia się lubi. Znajdziemy tu pełnowymiarowy przekaz dla każdego. Nie ma przecież osoby, która nie straciła kogoś z rodziny. Po przeczytaniu tej książki spojrzy się na świat okiem kota. Zobaczycie, że zwierzęta tak bardzo od nas się nie różnią i wiele możemy się od nich nauczyć. Moja ocena 4/5.
Tytuł: Kleo i ja
Autor: Helen Brown
Tłumacz: Maciejka Mazan
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-10-12087-8
Format: 135x204 mm
Liczba stron: 336
25 kwietnia 2014
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz