Nie tak dawno, bo miesiąc temu. Podzieliłem się z Wami moimi spostrzeżeniami dotyczącymi pierwszej części ekranizacji „Hobbita”. Byłem bardzo mile zaskoczony. Jest to film tak daleki od „Władcy pierścienia” jak to tylko możliwe i co najciekawsze nieskrócony, a rozbudowany fabularnie. Jak niby na mniej więcej dziewięć godzin podzielić książkę mającą tylko trzysta stron? Było pewne, że reżyser, czyli Peter Jackson dorzuci do całości swoje trzy grosze. Ciekawi Was pewnie efekt jego działań. Jeżeli czytacie tą recenzje to albo dopiero chcecie obejrzeć „Hobbit: Pustkowie Smauga” albo macie to za sobą i planujecie zobaczyć jak widzą go inni. W jednym i drugim przypadku musicie poczekać, bo jak zawsze najpierw delikatny obrys fabuły. Spokojnie nie będzie zbyt długi.
Bilbo Baggins (Martin Freeman) wraz z trzynastoma krasnoludami oraz Gandalfem (Ian McKellen) kontynuują swoją podróż do Samotnej Góry. Mimo udanej ucieczki orkom ci nadal są na ich tropie. Jedyna szansa na ratunek to ukrycie się u Beorna (Mikael Persbrandt) ostatniego przedstawiciela swojego gatunku (jest zmiennokształtnym przybierającym postać niedźwiedzia). Czas biegnie nieubłaganie. Dzień Durina zbliża się wielkimi krokami, a nadzieja na odnalezienie tajemnego wejścia do dawnej siedziby krasnoludów zanika. Jedyną szansą by nadrobić drogi jest przejście przez Mroczną Puszczę kryjącą mnóstwo niebezpieczeństw. Właśnie tam rozdzielają się. Czarodziej musi wypełnić otrzymane zadanie. Wyrusza wraz z Radagastem (Sylvester McCoy) by znaleźć dowody ponownego pojawienia się wielkiego zła. Niestety jest gorzej niż się spodziewał, dziewięciu sługusów nikczemnego pana wróciło do żywych. Ciekawi Was pewnie jak tam hobbit z ekipą dają sobie radę. U nich też wiele się dzieje. Trafiają najpierw w sieci olbrzymich pająków by następnie zostać schwytanymi przez oddział elfów na czele z Legolasem (Orlando Bloom) oraz rudą elfką Tauriel (Evangeline Lilly). Potem nie jest lepiej. Wyładują w skorumpowanym Esgaroth Mięście Na Jeziorze. Nie są świadomi, że wróg, z którym chcą się zmierzyć, czyli smok Smaoug jest potężniejszy niż im się wydawało.
Obawiam się, że trochę za dużo opowiedziałem, chociaż kilkanaście wątków pominąłem zwłaszcza ten o międzyrasowym romansie elfki i krasnoluda. Dobra już nic więcej nie powiem. Bo pozwą mnie o spoilerowanie. Kto czytał książkę, a pewnie większość oglądających to robiła wie gdzie powinni trafić bohaterowie.
Sam nie wiem, od czego mam teraz zacząć. Akcja rozgrywa się bardzo płynnie i ciekawie. Widząc barwny i niesamowity świat Śródziemia mamy ochotę przenieść się tam by wraz z hobbitem przeżywać przygody. Nie ma możliwości żeby oglądając tę produkcję nie zacząć marzyć. Sam zaczynam błądzić myślami niewiadomo gdzie, a miałem pisać krótko, zwięźle i na temat.
Jak już wcześniej wspomniałem fabuła została dość rozbudowana, ale w stopniu nieprzytłaczającym? Pojawiają się dodatkowe wątki oraz niebezpieczeństwa na drodze naszych podróżników, ale mi to nie przeszkadzało. Każde starcie jeszcze bardziej przyciągało i wbijało w fotel. Sceny walk zostały przygotowane na najwyższym poziomie. Elfy surfujące na orkach czy też pająkach delikatnie rozbawiły mnie. Widząc jednak ich strzelanie z łuku, śmiertelny taniec z ostrzami byłem pod wielkim wrażeniem. Wszystko zostało zapięte na ostatni guzik.
Kolejną interesującą rzeczą są pokazane przemiany niektórych bohaterów. Dowiadujemy się, że Kili mimo swojej walecznej natury ma dusze romantyka. Zobaczymy też jak pragnienie władzy oraz wielkiego bogactwa potrafi każdego zmienić. Jak zapomina się o tym, co naprawdę ważne. Dostrzeżecie również przemianę głównego bohatera. Moc tajemnego pierścienia odbija swoje mroczne piętno na Bilbo Bagginsie.
Jest jednak jedna rzecz, bez której ten film nie byłby tym, czym jest. Mowa oczywiście o efektach specjalnych. Przecież nie weźmiemy smoka ze schroniska, a wiadomo, że będzie, bo tytule pojawia się jego imię. Jak zobaczyłem oko wychylające się z góry kosztowności ciary mi przeszły po plecach. Spodziewałem się czegoś gorszego, a tu niespodzianka. Wielka kreatura wyglądająca jak połączenie wszystkich koszmarów ożyła. Dobra przesadziłem. Chodzi mi o to, że Smaug został wykonany fenomenalnie. Możemy policzyć nawet łuski na jego szyi. Nie została pominięta nawet mimika jego pyska. Kurcze. Jak tak teraz myślę o najnowszej „Godzilli” to „Hobbit” podniósł gadzią ewolucję na całkowicie nowy poziom. W życiu nie widziałem tak idealnego przedstawiciela smoczego gatunku. Gdybym oglądał go w 3D nie wiem czy nie uciekłbym z kina. W oryginalnej wersji to Benedict Cumberbatch znany z serialu „Sherlock” użyczył mu swego głosu. Przyznam, że polski dubbing też jest świetny. Ochrypły, trochę nosowy głos Jacka Mikołajczaka dopełnia charakteru bestii.
Zwrócę również uwagę na obsadę aktorską. Wielu osobom kreacja Orlando Blooma przypadła do gustu ja jego jakoś nie lubię, ale przyznać muszę facet potrafi grać. Prócz niego na ekranie najbardziej rzucał się oczy Ian McKellen. Nie wyobrażam sobie innego aktora, który pasowałby do roli Gandalfa. Martin Freeman na początku był postacią drugoplanową, wszystko działo się jakby koło niego a nie z jego udziałem. Na szczęście z czasem wziął się za siebie i pokazał masę talentu, który posiada. Mówię ciągle o męskich rolach, a mimo że w mniejszości pojawiają się tam również kobiety. Jedną z niewielu jest Tauriel, w którą wcieliła się znana z „Zagubionych” Evangeline Lilly. Gdy ujrzałem ją z łukiem, ze spiczastymi uszami i rudą grzywą oczy mi się zaświeciły jak reflektory przeciwmgielne. Jeżeli kiedykolwiek spotkam Jacksona postawie mu piwo za to, że ją stworzył. W tej części pojawia się jeszcze jeden aktor warty uwagi. Luke Evans znany z „Trzech muszkieterów” czy też „Starcia tytanów” niesamowicie wcielił się w postać Barda.
O polskiej wersji językowej napomknę tylko, że swoich głosów użyczyli Waldemar Barwiński (Bilbo Baggins), Wiktor Zborowski (Gandalf Szary), Łukasz Simlat (Bard Łucznik), Lesław Żurek (Legolas), Lidia Sadowa (Tauriel) oraz wielu innych. Tutaj też nie mam się, czego przyczepić. Wszystko zostało odpowiednio zsynchronizowane i dopracowane. Nie ma takiego efektu echa jak ja to nazywam. W niektórych filmach najpierw usta się poruszają, a potem słyszymy głosy aktorów. Tu na szczęście tego nie znajdziemy.
Jednak nie można tylko dobrze mówić trzeba czasem wbić kolec. W porównaniu do poprzedniej części ta jest o wiele bardziej drastyczna. Dekapitacja głowy, strzały przeszywające paskudne oblicza orków. Tego jest pełno. Moim zdaniem powoduje to trochę podwyższenie wieku widza. Nie jest on dla całej rodziny.
Kończę już recenzję, bo za bardzo się rozpisałem. „Hobbit: Pustkowie Smauga” to jedna z lepszych produkcji ostatniego czasu. Dopracowana, wciągająca, po prostu niesamowita. Powinien obejrzeć ją każdy wielbiciel gatunku oraz twórczości Tolkiena. Nie da się przejść obok tego filmu obojętnie. Moja ocena to szczere 5/5.
21 kwietnia 2014
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz