Moja przygoda z twórczością Elżbiety Cherezińskiej zaczęła się niedawno, za sprawą wspaniałego cyklu „Północna Droga”. Jest to historia o wikingach, ale nie do końca, ponieważ spoglądamy w niej okiem kobiety na świat całkowicie zdominowany przez mężczyzn. Tak było w tomie pierwszym, w którym poznaliśmy niezwykłą Sigrun. O niej jednak wystarczająco rozpisałem się w innej recenzji. Dlatego tym razem chciałbym skupić się na kolejnej części, „Ja jestem Halderd”. Niestety nie da się tych książek rozdzielić, nie tylko z powodu tych samych wydarzeń, które występują w obu, ale też, dlatego że autorka pokazuje dwa oblicza miłości.
Zacznijmy jednak od początku. Życie młodej Halderd (tym razem to ona jest narratorem) nie było usłane różami, po tym jak jej brat Olaf z zimną krwią zabił nieuzbrojonego wikinga, jej rodzina popadła w niełaskę. Po sprzedaży całej posiadłości, z której pieniądze poszły na zadośćuczynienie dla krewnych zabitego, musieli osiąść w ubogiej chatce, gdzie dziewczyna nie miała szans na solidną przyszłość. Na szczęście miała wuja, który postanowił się nią zająć. Znalazł dla niej dwóch kandydatów na męża. Jednym z nich był Regin, którego znamy dość dobrze z tomu pierwszego, bo to właśnie on poślubił Sigrun. Jej niestety został Helgi, dumny i potężny jarl uwielbiający alkohol oraz krwawe bitwy. Nie czuła się jednak przy nim szczęśliwa. Całkowicie inaczej wyobrażała sobie życie w dostatku u boku męża. Stała się tym, czym była większość kobiet w tamtych czasach, maszyną do rodzenia dzieci. Dobrze, może trochę przesadziłem, ale tak to odbieram. Najważniejsze było tylko to, żeby na świat przyszedł dziedzic, który przejmie schedę po swoim ojcu. Przyszło ich pięciu, oczywiście tylko jeden mógł zostać następcą. Jednak to nie oni są najważniejsi jak na razie. Halderd chciała czegoś więcej, pragnęła władzy oraz prawdziwej namiętnej miłości. Na szczęście na horyzoncie pojawił się ktoś, kto mógł jej zaoferować jedno i drugie. Nie powiem kto, bo za dużo bym zdradził. Wiedzcie jednak, że będzie tu sporo spiskowania, poświęceń, nagłych zwrotów akcji oraz niespodzianek nie zawsze przyjemnych.
Cherezińska naprawdę mnie nie zawiodła. Obawiałem się, że nie uda jej się utrzymać poziomu pierwszej części, ale na szczęście myliłem się. Nie straciła tej lekkości pióra, a wszystkie elementy powieści są jak nuty układające się w przepiękną pieśń. Pasują do siebie i dopełniają się nawzajem. Wadę wymienię tylko jedną, bo więcej znaleźć nie mogłem. Czasem historia ta nie miała spójności. Wydarzenia po sobie następujące były dość odległe. Czasami miałem wrażenie, że ktoś wyrwał kilka stron. Dlatego wracałem i sprawdzałem ich numery, ale były wszystkie. Wiem, że jest to zaprzeczenie tego, co wcześniej napisałem, ale takich momentów nie było zbyt wiele i nie zepsuły całości.
Najbardziej jednak podobał mi się kontrast między Sigrun i Halderd. Obie niby na tym samym stanowisku, czyli żony jarlów, ale ich losy różnie się potoczyły. Pierwsza to jedynaczka, wiecznie szczęśliwa, wszystko miała podawane na złotej tacy, a miłość jej i Regina była namiętna, prawdziwa i gorąca. Szli przez życie jedno koło drugiego. Niestety bohaterka tej części wychowała się w nędzy, a jej jedynym ratunkiem było rzucenie się w ramiona pierwszego lepszego kandydata na męża. Po ślubie też nie miała łatwo, uczuć prawie w ogóle nie było. Zamiast nich pojawiał się chłód i poczucie obowiązku oraz co ważniejsze planowanie przyszłości za plecami wybranka.
Tutaj tak samo jak w poprzedniej części bardzo ważne są uczucia i relacje między bohaterami. Najważniejsza jednak z tego wszystkiego jest miłość, bo to ze względu na nią gotowi jesteśmy do wielkich poświęceń. Widzimy jak ona naprawdę może wyglądać. Nie zawsze musi być gorąca i namiętna, czasami jest zimna i taka przedmiotowa. Raz gotowi jesteśmy zginać w imię miłości, a innego razu zabijemy dla niej. Przepięknie jest tu również przedstawiona przyjaźń między Halderd a Szczurą. Od zawsze uważałem, że miłość i przyjaźń dzieli cienka granica.
Autorka zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. Nie ma pewnie osoby, która nie chciałaby spojrzeć w przyszłość. Zobaczyć, co szykuje jej przeznaczenie. Niestety ścieżki losu są tak poplątane, że nawet wieszczka Urd nie jest w stanie przepowiedzieć tego, co będzie. Chociaż zastanawiam się czy to nie jest jednak chwilowa zmyłka, a ostatecznie wszystko będzie jeszcze inne.
Właśnie to jest piękne w twórczości Elżbiety Cherezińskiej. Niczego nie możemy być pewni, a zagłębiając się w tą historię tworzymy jeszcze więcej pytań. Autorka poszła o krok dalej, pokazała nam kolejny fragment dalszych losów bohaterów. Jeżeli nadal tak będzie robiła to dopiero po przeczytaniu ostatniego tomu poznamy całą historię. Tu właśnie zaczynają się schody. Tom trzeci będzie nam ukazywał te same wydarzenia po raz kolejny, tym razem ktoś inny będzie na nie patrzył i o nich opowiadał. Nie wiem czy nie stanie się to trochę nudne, ale z przyjemnością sam to ocenie.
Co mogę rzec na koniec, żeby nie wydało się to trywialne oraz zbyt skromne. „Ja jestem Halderd” oraz cały cykl „Północna Droga” to moim zdaniem krok milowy w sukcesie polskiej literatury na arenie międzynarodowej. Może jeszcze nie została przetłumaczona na inne języki, ale moim zdaniem to kwestia czasu. Dostajemy w ręce pełnowymiarową, wielowątkową, wspaniałą powieść o miłości, przyjaźni, dążeniu do celu oraz silnej, zdecydowanej, wiedzącej, czego chce od życia kobiecie. Wiele dam może się z nią częściowo utożsamiać oraz brać przykład, jak nie być całkowicie uzależnionymi od mężczyzn. Moja ocena to 5-/5.
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Miejsce wydania: Poznań
Wydanie polskie: 4/2010
Liczba stron: 484
Format: 145x205 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN-13: 9788375064650
Wydanie: I
Cena z okładki: 29,90 zł
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bardzo, ale to bardzo chcę się w końcu zapoznać z książkami Cherezińskiej. Skoro recenzja tak pozytywna, to chyba faktycznie zacznę od "Północnej Drogi".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To będzie chyba najlepszy początek chociaż innych jej książek nie czytałem i nie mogę zbyt wiele o nich powiedzieć. Mnie też zachęciły pozytywne recenzje "Północnej drogi" ale musiałem sam się przekona czy wszyscy piszą prawdę.
OdpowiedzUsuń