Filmy katastroficzne dają nam możliwość głębszego zastanowienia się nad otaczającym nasz światem, przecież żadna opisana w nich historia nie jest całkowicie wyssana z palca. No dobra, scenarzyści trochę podkolorują całą opowieść, ale ogólny zarys zostaje prawie nietknięty. We wszystkich chodzi o to, że nad żywiołami tak naprawdę nie da się zapanować. Czasem ciężko jest przewidzieć nawet ich nadejście. Ogień, woda, wiatr i ziemia to cztery przerażające i niestabilne siły. Dochodzimy do tych wniosków obserwując, chociażby Stany Zjednoczone, przez które w 2004 roku przeszło 1817 tornad czy też zniszczenia na Sri Lance. Dlatego właśnie jestem wielkim fanem takiego kina. Pokazuje ono, że my ludzie jesteśmy gośćmi na Ziemi. Wystarczy jeden większy atak Matki Natury skierowane przeciwko nam i możemy pożegnać się ze światem. Dlatego chciałbym przedstawić Wam jeden z najlepszych filmów o takiej tematyce. Reżyserem „Twistera” jest Jan De Bont specjalizujący się w trochę innych gatunkach. Jego nazwisko zobaczymy przy takich produkcjach jak „Szklana pułapka”, „Nagi instynkt”, „Polowanie na Czerwony Październik” oraz kilku innych, których tytuły na pewno obiły Wam się o uszy.
Łowcy tornad to jeden z tych zawodów, w których wrodzony instynkt jest ważniejszy niż najdroższa technologia. Właśnie taki wewnętrzny głos posiada Bill (Bill Paxton), który próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Żeby jednak to się udało potrzebuje podpisu na dokumencie rozwodowym. W tym celu spotyka się z byłą żoną Jo (Helen Hunt), przewodzącą ich dawnej grupie łowców. Pragną oni udoskonalić system wczesnego ostrzegania dzięki urządzeniu zwanemu "Dorothy". Jego głównym zadaniem jest wysłanie do wnętrza trąby powietrznej setek czujników, które zmierzą dokładnie wszystkie jej parametry. Niestety, prócz niebezpieczeństwa związanego z zawodem muszą dać sobie radę z konkurencją. Jonnas Miller (Cary Elwes), dawny przyjaciel Billa, teraz jego największy rywal, dzięki sponsorom może pochwalić się najnowszym sprzętem ułatwiającym pracę. Nadejdzie jednak dzień sądu, który wyrówna wszystkie rachunki. Warto wspomnieć również, że Jo nosi straszny bagaż emocjonalny. W dzieciństwie była świadkiem jak jej ojca wciągnęło tornado o sile F5 (prędkość wiatru 419–512 km/h). Stara się teraz zrobić wszystko żeby nikt więcej nie ucierpiał tak jak ona.
Sam nie wiem, od czego mógłbym zacząć ocenę. Wiele rzeczy w tym filmie mnie zachwyciło, ale chyba najbardziej w oczy rzucają się efekty specjalne. Jest ich mnóstwo. Latające zwierzaki, łódki, wielkie trąby powietrzne niszczące wszystko na swojej drodze i co najważniejsze całkowita demolka, wyglądająca bardzo realistycznie. Wpatrując się jednak trochę dłużej w niektóre sceny zauważyć można taki biały obrys udowadniając, że to wszystko to fikcja, ale co z tego, jak całą reszta zapiera po prostu dech w piersi. Pomyślałem nawet, że super by było dać ten film w kinie 5D. Wiatr chłoszczący twarz, koleiny w czasie jazdy po bezdrożach i widok lecącego w naszą stronę kawałka stodoły wstrząsnęłyby widzem. Oczywiście pozytywnie.
Nie można nie pochwalić gry aktorskiej, zwłaszcza głównej pary filmu, czyli Billa Paxtona oraz Helen Hunt. Ona to w ogóle mnie zachwyciła nie wystarczy, że piękna, to jeszcze niesamowicie utalentowana. Idealnie oddała emocje oraz ten błysk szaleństwa w oku, kiedy obserwowała tornada. On nie jest gorszy, chociaż czasem z jego twarzy ciężko było cokolwiek wyczytać. Reszta jej ekipy też nieźle zagrała. Nigdy nie zapomnę Philipa Seymoura Hoffmana, który wcielił się w Dustina Davisa. Nie sposób nie uśmiechnąć się obserwując jak opowiadał Melissie (Jami Gertz) o trąbach powietrznych. Wygląda trochę jakby się ujarał, ale tak naprawdę on kocha to, co robi.
Produkcja ta to nie tylko rozkosz dla oka, ale również dla ucha. Muzyka została dobrana idealnie. Świetnie oddaje emocje, którymi widz jest po prostu obrzucany. Dawno mi się tak dobrze filmu nie słuchało.
Z ciekawostek mogę powiedzieć, że to pierwsza produkcja, który została wydana w wersji DVD. Prócz tego pochwalić się może podwójnym nominowaniem do Oscara za efekty specjalne i dźwięk oraz co najdziwniejsze Złotą Maliną, jako „Najgorszy film, który zarobił ponad 100 mln dolarów”.
„Twister” naprawdę zachwyca. Nie tylko wykonaniem czy grą aktorską, lecz ogólnie historią. To jedna z najlepszych walk z żywiołem, jakie widziałem, a przyznam, że trochę tego było. Na komputerowe efekty przymrożę oko, ponieważ film ten ma osiemnaście lat, a biorąc pod uwagę rozwój technologii to dość sporo. Polecam go jednak wszystkim wielbicielom gatunku, ponieważ jest, na co popatrzeć. Moja ocena to 4+/5.
9 lipca 2014
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz