Kapitan Ameryka to chyba jeden z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów Marvelowskich komiksów. Połączenie siły, odwagi, honoru oraz wielu innych cech, o które ciężko w dzisiejszych czasach. Gdyby przeniosło się go chociażby do średniowiecza byłby idealnym okazem rycerza na białym koniu. Może właśnie, dlatego tak szybko zdobył tak wielką popularność. Jest tym, kim każdy z nas chciałby być. Z tego powodu już wiele razy na wielkim ekranie starano się pokazać jego przygody. Pierwsze prawdziwe wysokobudżetowe sukcesy w tym kierunku osiągnięto w 2011 roku, kiedy to do kin trafił „Captain America: Pierwsze starcie”. Był to strzał w dziesiątkę. Kwestią czasu było, kiedy ponownie zobaczymy Chrisa Evansa, jako największego fikcyjnego bohatera Ameryki.
„Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz” wyreżyserowany przez braci Russo był chyba najbardziej wyczekiwaną premierą tego roku. I nie ma, co się dziwić, ponieważ otrzymaliśmy niesamowite widowisko, które każdemu przypadnie do gustu. Czas, żebym powiedział coś o fabule.
Steve Rogers (Chris Evans) przyzwyczaił się już od XXI wieku, mimo że nadal stara się nadrabiać zaległości, jeżeli chodzi o filmy czy też muzykę. Jednak jedna rzecz się nie zmieniła, nadal jest uczciwy jak mało, kto. Tego samego oczekuje od ludzi, z którymi współpracuje. Niestety, Nick Fury (Samuel L. Jackson) nigdy nie należał do ludzi zbyt wylewnych i szczerych. Prawie zawsze ma jakiś plan w zanadrzu ograniczając jednocześnie współpracownikom dostęp do informacji. Jak ktoś ma zdradzić nie wiedząc wszystkiego? Szef S.H.I.E.L.D postanawia podzielić się pewną nowiną ze swoim najlepszym żołnierzem. Pokazuje mu trzy lotniskoptery, których głównym zadaniem ma być usuwanie celów nim te zaczną sprawiać zagrożenie. Projekt „Wizja” jest dość niekonwencjonalnym rozwiązaniem, które nie każdemu przypada do gustu. Najlepszym tego dowodem jest pojawienie się Zimowego Żołnierza. Zabójcy, którego od siedemdziesięciu lat nikt nie może pochwycić.
Więcej opowiedzieć Wam nie mogę. Przykro mi z tego powodu, ale dzieje się w nim naprawdę dużo. Recenzja ta musiałaby zajmować cztery razy tyle, żebym wszystko wymienił. Największa pochwała należy się za samą historię. Nie jest ona przesłodzona i daleko jej do delikatności. Często gości tutaj mrok oraz niebezpieczeństwo. Właśnie to sprawia, że cały czas zastanawiamy się, co będzie dalej. Nie można samemu z konkretnych wydarzeń domyślić się, co spotka naszych bohaterów. Często będziemy zaskakiwani i to w sposób najlepszy z możliwych. Film nie powinien być jednostajny. Tak samo ciekawy przez całe dwie godziny. Tutaj akcja czasem się uspokaja, żeby ponownie uderzyć w widza z siłą huraganu.
Jest jedna rzecz, której zazdroszczę Kapitanowi Ameryce. Nie chodzi tu o jego niezwykle umiejętności w postaci nadludzkiej siły i sprawności fizycznej, lecz o kobiety. Zobaczcie sami, jakimi ślicznotkami jest otoczony. Scarlett Johansson, Cobie Smulders, Emily VanCamp to tylko niektóre z nich.
Świetne jest również połączenie dwóch różnych osobowości. Główną partnerką Steve’a Rogersa jest tutaj Natasha Romanoff (Scarlett Johansson) zwana również Czarną Wdową. On to wyidealizowany harcerzyk, który brzydzi się kłamstwem, ona była agentka KGB, dla której oszukiwanie to chleb poprzedni. Jak ich nie lubić? Różni jak ogień i woda sprawiają, że produkcję tę ogląda się z czystą rozkoszą. Wprowadzają pewnego rodzaju kontrast między dobrem a złem.
Reszta bohaterów też jest świetna. Zwłaszcza Anthony Mackie, który jako jeden z niewielu nie posiada super mocy, lecz dzięki technologii, a dokładniej skrzydłom zmienia się w Falkona.
Nie wolno również zapomnieć o masie efektów specjalnych oraz scenach walk, których nie mogło zabraknąć. Wszystko jest dynamiczne, pełne emocji po prostu pierwsza klasa. Sam nie wiem jak to mam opisać. Musicie sami to zobaczyć.
Mogłoby się wydawać, że film ten jest idealny. Jest jednak pewna rzecz, która tu moim zdaniem nie pasuje. Mowa tu o dubbingu. Nie, żeby został źle wykonany, ale do tego rodzaju produkcji bardziej pasowałby mi lektor. Taki z delikatnie ochrypłym głosem.
„Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz” to jedna z lepszych premier tego roku. Wciągająca, ciekawa, niesamowicie wykonana i dopracowana pod każdym szczegółem. Pełna akcji oraz niesamowitych efektów specjalnych. Ma wszystko, żeby stać się hitem. Jeżeli jesteście wielbicielami kinowych adaptacji komiksów, a jeszcze nie mieliście przyjemności obejrzeć tego filmu to, co tu robicie? Moja ocena to 4+/5.
20 sierpnia 2014
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz