Na samym początku dzisiejszej recenzji zadam Wam pytanie. Czy każdy film animowany musi być szczęśliwy? Nie chodzi mi tu o zakończenie, lecz o historię w nim przedstawioną. Wielu z Was powie pewnie teraz, że żadna produkcja nie jest do końca radosna. Przecież za każdym razem bohaterów spotyka coś złego. Nie mylicie się, ale naprawdę rzadko reżyserzy w filmach, niby dla dzieci, poruszają temat największego lęku osób dorosłych. Mowa tu o samotności. Zauważcie, że nikt tak naprawdę nie chce być sam. Cały życie szukamy tej naszej drugiej połówki. Jednym udaje się ją odnaleźć szybciej, inni muszą jeszcze poczekać. Zastanawiacie się pewnie, czemu o tym wspominam. Dzisiaj opowiem Wam o produkcji dość niezwykłej jak na nasze czasy. „Odlot” został stworzony przez wytwórnię Pixar, która mimo niezbyt wielkiej ilości stworzonych animacji prawie zawsze mogła pochwalić się oryginalnym scenariuszem. Tak samo jest i tym razem.
Kilkuletni Carl Fredricksen wracając z kina, w którym obejrzał kolejny film o przygodach swojego idola, podróżnika Charles’a Muntz’a, trafia do opuszczonego domu. Okazuje się on placem zabaw Eli. Młodej, wiecznie uśmiechniętej dziewczyny, która natychmiast zdobywa serce chłopca. Łączy ich wspólna pasja, podróże. Gdy tylko dorastają biorą ślub, by wspólnie odkładać na wielką wyprawę. Niestety, jak to w życiu bywa zdarzają się sytuację, że plany trzeba trochę przesunąć, a to przez dziurawe koło, złamana noga czy coś podobnego. Zaczynają żyć chwilą obecną, ale są szczęśliwi. Wszystko jednak do czasu. Ciężko chora Ela umiera. Podstarzały już Carl nie ma zamiaru opuszczać domu, który kojarzymy się z tyloma wspaniałymi chwilami. Odizolowuje się od świata, żyje według swoich codziennych rytuałów niezmiennych od lat. Niestety, pewnego dnia wyrokiem sądu zostaje wysłany do domu spokojnej starości. Postanawia wziąć się za siebie i spełnić marzenie ukochanej. Przy pomocy milionów balonów napełnionych helem odrywa swój dom od ziemi by wyruszyć w ostatnią podróż. Za towarzysza ma dość rezolutnego Russella, młodego skauta, który pragnie zdobyć swoją ostatnią odznakę. Wspólnie wyruszają śladami Charles’a Muntz’a do Bram Raju. Nie jest to łatwa podróż. Zwłaszcza, gdy trafia się na ląd prawie nietknięty ludzką ręką.
Dobra. Czas powiedzieć, co myślę o tej dość niezwykłej fabule. Pierwsze, co rzuca się w oczy to nie do końca szczęśliwa historia. Dużo w niej smutku, rozczarowań, samotności, poszukiwania swojego miejsca oraz akceptacji. Tego, co człowiek stara się unikać całe swoje życie. Przyznam, że twórcy podeszli do tematu w sposób szczególny. Potrafili świetnie oddać uczucia bohaterów. Widz nie potrafi przejść obojętnie koło ważnych dla nich momentów. Na przykład, tego jak dowiadują się, że nie mogą mieć dzieci albo śmierci Eli. Stratę kogoś tak bliskiego nie życzy się nawet najgorszemu wrogowi. To straszne uczucie. Właśnie to jest ciekawe. Film niby skierowany dla dzieci, a ma tak mocne przesłanie dla starszych widzów. Jakie? Nie marnujcie swojego życia na błahostki. Spełniajcie swoje marzenia. Fajne jest to, że nie każdy zobaczy w nim to samo. Młodych zafascynują podróże, wspaniałe barwne krajobrazy oraz bardzo ciekawy sterowiec. Dorośli zobaczą wzloty i upadki ludzkiego życia, tak zwane kłody, które los rzuca nam pod nogi. Nie wolno jednak się poddawać, tylko brnąć przed siebie.
Czas powiedzieć, co nieco o bohaterach. Nie ma ich może zbyt wielu, jeżeli nie licząc stada psów. Najbardziej w pamięć zapadł mi As, gadający ludzkim głosem, dzięki najnowszej technologii pies, którego wszędzie pełno. Może inteligencją nie grzeszy, ale za to nadrabia dobrymi chęciami. Jest pewnego rodzaju wiecznie uśmiechniętym kontrastem między resztą postaci pełnymi żalu oraz udręczenia. Nie wiem jak inaczej określić osoby pełne emocjonalnego bagażu. Nawet Russell zdobywa odznaki tylko po to żeby zadowolić swojego ojca.
Warto również wspomnieć o masie nagród, jakie film ten dostał. Dwa Oscary, dwa Złote Globy, dwie BAFTY oraz cała masa nominacji świadczy o tym, że to kawał dobrej i ponadczasowej produkcji. Na pewno długo będzie w pamięci wielu przyszłych pokoleń, albo do póki nie stworzą czegoś lepszego.
„Odlot” to świetny, wyjątkowy film. Posiada drugie dno, które sprawia, że znakomicie pasuje dla wszystkich niezależnie od wieku. Nawet po wielokrotnym oglądaniu jest szansa odczytywać niektóre rzeczy w całkiem nowy i odmienny sposób. Czymś takim niewiele produkcji może się pochwalić. Wszystko zostało doprawione wspaniała, barwną i przyjazną dla oka animacją. Polecam go wszystkim. Moja ocena to 5-/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nigdy nie obejrzałam tej bajki i nie zrobię tego, właśnie dlatego, bo jest smutna. Może to dziwne, ale... ja nie chcę się smucić przy bajce! :)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to nic dziwnego :) dobra bajka powinna bawić i jednocześnie uczyć czegoś :) musisz jednak przyznać że niewiele jest takich bajek które smucą :)
OdpowiedzUsuń