Wielu osobom wydaje się, że stworzenie dobrego filmu, o którym nie da się zapomnieć musi dużo kosztować. Jest to błędne stwierdzenie, które obalił Robert Rodriguez. Nie wiem czy to, dlatego że sam pracował, jako reżyser, scenarzysta, producent i montażysta, wydał na „Desperado” tylko siedem milionów dolarów. Jak na hollywoodzkie standardy to naprawdę niewiele. Musicie jednak przyznać, że mimo tak niskiego budżetu wyszło prawdziwe cudo. Większość z Was pewnie widziała tą produkcję, ale czasami warto jest wspomnieć jak rozwijała się kinematografia, a był to milowy krok dla kariery Antonio Banderasa. Najpierw jednak fabuła.
Do małego meksykańskiego miasteczka trafia plotka o tajemniczym mariachi (wędrownym muzyku), który w futerale od gitary zamiast instrumentu trzyma broń. Poszukuje on gangstera zwanego Bucho (Joaquim de Almeida) i trzeba przyznać nie przebiera w środkach, żeby czegokolwiek się o nim dowiedzieć. Przekonajcie się, do czego jest zdolny mężczyzna, gdy jego ukochana zostanie zabita, a jemu pozostaje tylko zemsta.
Opis historii nie jest zbyt długi, ale naprawdę ciężko mi wybrać z całości takie elementy, które nie zdradzą zbyt wiele, a pewnie jeszcze nie raz w tej recenzji wspomnę o niektórych scenach. Zacznę jednak od początku.
W całości podoba mi się kilka elementów, pierwszy z nich to niezwykłe postaci, które tu spotkamy. I nie chodzi mi tylko o te pierwszoplanowe. Sam El Mariachi, grany przez Banderasa jest bardzo rozbudowany, jeżeli chodzi o jego osobowość. Mogłoby się wydawać, że polując na tych złych jest pozytywnym bohaterem. No wiecie takim jak Batman czy jemu podobni. Zabija jednak tak wiele osób, że mało prawdopodobne żeby w jakiś sposób oczyścił sobie sumienie. Trzeba przyznać, że jest religijny. Do kościoła chodzi, często się modli, nie przestrzega tylko szóstego przykazania. Nie jest też, czarnym bohaterem, bo spójrzmy chociażby na jego podejście do tego dzieciaka, którego uczy grać na gitarze.
Chyba trochę za bardzo się rozpisałem o nim, a warto również zwrócić uwagę na inne osoby. Salma Hayek wyszła tutaj niesamowicie. Jedna z niewielu ról kobiecych w tym filmie, ale nie dziwmy się to kawał męskiego kina. Znajdziemy tu strzelaniny, pogonie, eksplozje i piękne kobiety. Inni ciekawi aktorzy, którzy mieli tu swoje małe epizodziki to chociażby Steve Buscemi straszący oprychów swoją podkolorowaną opowieścią albo Quentin Tarantino ze swoim kawałem o obsikanym barmanie.
Mocną stroną tej produkcji jest muzyka, bez której film o mariachi nie mógł się obyć. Sama czołówka po prostu wymiata. No wiecie chodzi mi to ten moment jak we trzech grają na gitarach w barze. Kiedy pierwszy raz usłyszałem ten kawałek marzyłem, żeby samemu go wykonać. Niestety, jak na razie nie nauczyłem się jeszcze grać. Reszta utworów też jest niezła, zachowana w latynoskim klimacie, idealnie współgra z całą akcją.
„Desperado” to jeden z tych filmów, do których zawsze wracam z zapartym tchem. Oglądając go po raz enty nie wiem, czemu zawsze tak samo się emocjonuje, jakby zaraz miało stać się coś niespodziewanego. Nic się jednak nie zmienia, zawsze giną te same osoby, a nasz bohater umyka przed kulami tanecznym krokiem. Najlepiej to widać w barze w czasie pląsów z pistoletami. Produkcja ta świetnie łączy kino akcji, romans, a nawet komedię. Jeżeli lubicie dźwięk ostróg, świst kul oraz latynoskie klimaty to pozycja w sam raz dla Was. Jej lata świetności jeszcze nie zgasły, ponieważ nowych wielbicieli znajdzie w każdym następnym pokoleniu. Moja ocena to 4/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bardzo lubię ten film. Ze trzy razy już go widziałam i za każdym razem podobał mi się tak samo. Muzyka cudna, no i sam Antonio Banderas <3
OdpowiedzUsuńDwójka też fajna, ale bez szału...
No niestety w tym przypadku druga część to całkowity niewypał :)
OdpowiedzUsuń