Od najmłodszych lat uczy się dzieci, żeby ufać aniołom. Oczywiście nie dosłownie, a w przenośni. Co wieczór modlimy się o to żeby nas chroniły od całego zła tego świata. Teraz sobie wyobraźcie sytuację, że to właśnie one z roli opiekunów i strażników zmieniły się w oprawców. Właśnie taki scenariusz końca świata przedstawia nam Susan Ee w swojej debiutanckiej powieści „Angelfall”. Muszę przyznać, że chyba każdy nowy pisarz marzy o takim starcie jak ona. Opowieść ta dość szybko stała się bestsellerem i nawet prawa do adaptacji filmowej zostały już wykupione. Chociaż z tego drugiego nie bardzo się cieszę, nie lubię ekranizacji.
Główną bohaterką jest siedemnastoletnia Penryn, która emocjonalnie jest dużo starsza. Niema łatwego życia. Musi opiekować się młodszą, niepełnosprawną siostrą oraz niezrównoważoną psychicznie matką, która zagraża całemu otoczeniu. Na domiar złego na świecie rządzą anioły, które z jakiegoś powodu mordują ludzi. Nikt nie wie, czego chcą i co je tu sprowadziło. Czyżby tak miałby wyglądać dzień Sądu Ostatecznego, na którym wszyscy zapłacą za grzechy? Niebezpieczna tułaczka, poszukiwanie kryjówki i czegoś do zjedzenia to kłopoty dnia codziennego. Wszystko się zmienia, gdy dziewczyna zostaje świadkiem dość dziwnej walki. Jeden z aniołów zostaje zaatakowany przez swoich pobratymców, po czym traci skrzydła. Chwile potem zostaje porwana Paige, młodsza siostra Penryn. W jej poszukiwaniach może pomóc jej tylko wykrwawiający się na ulicy najeźdźca. Jak to się mówi, wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Dziewczyna musi ocalić teraz nie tylko siebie, ale również jego. Tylko on może wskazać jej miejsce ukrycia porwanych dzieci. Wyprawa nie będzie jednak łatwa. Na drodze staną nie tylko inni ludzie, których głód przemienił w dzikie zwierzęta, ale również stada niebezpiecznych aniołów oraz bestii z piekła rodem.
Zanim zacznę oceniać tę powieść muszę się do czegoś przyznać. Wspaniale (nie wypada używać słowa na „z”) jest przeczytać książkę w 5 godzin. Właśnie tyle mniej więcej zajęło mi przeczytanie tej pozycji. Ostatnio nie miałem zbyt wiele czasu na poświęcanie się mojemu ulubionemu zajęciu, czyli leżakowaniu z książką w dłoni, a głową w chmurach, ale ostatni weekend wszystko zmienił. Ponownie poczułem się jak kiedyś, całkowicie oddany mojej miłości, książkom.
Pora jednak ocenić dość oryginalny pomysł aktorki na nową apokalipsę. Nie będzie tu meteorytu, trzęsienia ziemi ani wielkiej zarazy. Są za to uzbrojone w miecze, żądne krwi anioły. I co ciekawe są one piękne. Nie zrobiła z nich żadnych maszkaronów, będących całkowitym zaprzeczeniem tego, co znamy. Wszystkie wyglądają jak armia Adonisów, idealne w swej nieziemskiej urodzie, co jest świetnym kontrastem do ich złej natury. Wyobraźcie sobie schodzi taki z nieba w świetle słońca. Wszyscy wzdychają na jego widok, a on wyciąga miecz i szast prast nie ma człowieka.
Bardzo podoba mi się również to, że główna bohaterka jest po przejściach. To ją wzmocniło i świetnie usprawiedliwia hardość charakteru oraz tą nieustępliwość. Nie pasuje mi tylko to, że okazała się specjalistką od wszystkiego. Walczyć potrafi łukiem, zwykłą bronią, zna sztuki walki, potrafi powalić większego od siebie przeciwnika. No, ale co się dziwić, nikt nie chciałby czytać o całkowitym nieudaczniku, który ginie za pierwszym zakrętem.
Cała historia jest napisana prostym i zrozumiałym językiem. Narracja natomiast jest pierwszoosobowa. Wszystko widzimy oczami bohaterki, co niestety, jest kłopotliwe. Wydawało mi się, że nieraz Penryn zabawia się w stwórcę, ponieważ dostrzega aż nazbyt wiele rzeczy jednocześnie. Jest przecież zwykłą dziewczyną. Nie posiada żadnych super mocy. Dobijały mnie również za bardzo rozbudowane opisy, ale tylko na początku. Potem jakby autorka się zrehabilitowała, bo nakręcała nimi tylko akcję.
„Angelfall” to niezwykła opowieść ukazująca ile człowiek jest w stanie osiągnąć dla kogoś, kogo kocha. Jak potrafi ukryć strach w najgłębszych otchłaniach duszy i zastąpić go determinacją. Tak naprawdę pozycja ta jest ona połączeniem wielu gatunków. Znajdziemy tu wspaniały wątek miłosny, który na szczęście nie kończy się seksem, akcję trzymającą w napięciu niczym w thrillerze i nawet odrobinę humoru, jeżeli dobrze popatrzymy. Nie wolno zapomnieć o mroku, przerażeniu, dzikości ludzkiej natury oraz kilku innych rzeczach, które wprowadzą czytelnika w stan niepokoju. Nie jest to jednak nic złego, ponieważ dzięki temu nie będzie można się od niej oderwać aż do ostatniej strony. Przygotujcie się na nieprzespane noce. Moja ocena to 4+/5.
Tytuł: Opowieść Penryn o końcu świata
Cykl: Angelfall
Tom: 1
Autor: Susan Ee
Tłumaczenie: Jacek Konieczny
Wydawca: Filia
Data wydania: 17 kwietnia 2013
Liczba stron: 316
Oprawa: miękka
Format: 135x195 mm
ISBN-13: 978-83-63622-15-2
Cena: 36,90 zł
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czytając wydawało się, że to kolejny romans dla nastolatków - ale finał zaskoczył mnie - bardzo mroczny. Autorka miała świetny pomysł - drugi tom jest już słabszy, zbyt przegadany i rozwlekły. Ale pierwsza część mnie porwała całkowicie.
OdpowiedzUsuńTeraz muszę wyłapać w bibliotece drugą jeżeli oczywiście ją mają.
OdpowiedzUsuń