W mojej karierze mola książkowego wielokrotnie sięgałem po jakąś pozycję dopiero po jej zekranizowaniu. Nie kierowała mną chęć porównania wersji papierowej z kinową, bo rzadko, kiedy je oglądam, lecz samodzielna ocena utworu. Tak samo było i tym razem. John Green jest dla mnie całkowicie nowym pisarzem, z którego twórczością nigdy nie miałem okazji się spotkać. Biorąc jednak do ręki jego książkę zatytułowaną „Gwiazd naszych wina” byłem średnio nastawiony. Uważałem, iż to kolejna powieść dla nastolatków o miłości i to tak przesłodzonej jak to tylko możliwe. Wiecie, co? Uwielbiam się mylić.
Hanzel Grace Lancaster jak na siedemnastolatkę przeżyła bardzo wiele. Od kilku lat cierpi na raka krtani, który jak na złość postanowił rozgościć się również na jej płucach. Z tego właśnie powodu jej codziennym towarzyszem spacerów jest butla z tlenem, dzięki której może normalnie oddychać. Pewnego dnia, za dość długą namową swoich rodziców ląduje w grupie wsparcia. Nie jest zbyt zaangażowana w jego organizację, do czasu, gdy pojawia się Angustus Waters. Przystojny chłopak, któremu nowotwór zabrał nogę. Dość szybko między dwójką początkowo obcych sobie ludzi zaczyna rozwijać się uczucie. No dobra, właśnie tak wygląda miłość od pierwszego wejrzenia. Tylko na siebie spojrzeli i już coś zaiskrzyło, a wystarczyło odrobina podpałki, żeby wybuchnął z tego olbrzymi pożar.
Potrzebowałem dobrej godziny od przeczytania, żeby móc usiąść i coś wreszcie naskrobać. Nie z powodu zebrania myśli, lecz ich uspokojenia. Książka ta mną wstrząsnęła. Zdruzgotała wewnętrznie i poskładała. Powiem Wam jednak jak jest, a dokładniej jak mi się wydaje. Nie jest ona o raku albo walce z nim. Ona jest o życiu pomimo raka. Wiem, że ciężko mi jest się postawić na miejscu osoby chorej, które odlicza dni i godziny do swojej śmierci. Nie wiem, co czują rodzice widząc jak ich dziecko słabnie, traci siły na ich oczach. Nigdy nie czułem takiej bezsilności w przypadku tak wielkiej tragedii. Mam nadzieję, że nigdy nie będę tego świadkiem. Nie wiem jednak, co życie przyniesie. Dlatego właśnie cieszę się, że są takie opowieści. One uczą prawidłowej postawy w takim przypadku. Niepoddawania się i brania naszych słabości za rogi. Pamiętajcie zwycięzca może być tylko jeden. Jesteś nim TY. No dobra, ale co jeżeli przegramy? Nigdy nie zostanie przegranym ten, kto walczył. Ja tak uważam i dobrze widzimy to w tej książce. Wszyscy główni bohaterowie, bo rodziny to trochę inny przypadek, podchodzą do swoich przypadłości ze spokojem, a nawet żartem. Jest, co ma być i czy jest sens zamartwiać się tym. Zwłaszcza, kiedy mamy, dla kogo żyć i z kim cieszyć się każdą chwilą. Nikt nigdy nie jest przecież sam. Tak jak wspomniałem wcześniej nie jest to kolejna pozycja o potyczce z rakiem. To opowieść o miłości, ale nie cielesnej, jakich pełno w dzisiejszych książkach dla młodzieży, ale prawdziwej, o której każdy marzy. Takiej metafizycznej. Łączącej dwa serca niewidoczną nicią. Przeczytamy tu o przyjaźni, czyli staniu z kimś ramię w ramię, nawet w najgorszych chwilach, oraz o walce, ale za słabościami. Czym innym jest rak jak nie słabością ciała?
Musze przyznać, że dawno nie czytałem czegoś tak dobrego. Już od pierwszych stron zostałem zauroczony prostym, aczkolwiek dowcipnym językiem autora. Jego podejściem do kłopotów dzisiejszych czasów, z którymi nie każdy potrafi się zmierzyć. Nie wiem czy przeżył on coś podobnego, ale w sposób, w jaki to opisuje jest jak najbardziej realistyczny. Mimo, iż na początku, jak i na końcu przypomina, że wszystko to historia wyssana z palca, nie da się przejść obojętnie koło postaci przez niego wykreowanych i tak różnorodnych zarazem. Hanzel to miła, zamknięta w sobie dziewczyna, ale z charakterem. Augustus to Casanova z bardzo wysokim mniemaniem o sobie. Isaac ma spory dystans do siebie, wrażliwe serce oraz duże pokłady humoru. Sami widzicie jak bardzo się różnią. Do którego z nich byście siebie porównali? Które z nich jest do Was podobne?
Muszę przyznać, że ostatni raz sięgam po filmowe wydanie książki. Denerwuje mnie okładka z aktorami, jak i również zdjęcia ze scenami z hollywoodzkiej produkcji. To tak potrafi spaczyć wyobraźnie, że głowa mała. Teraz zamykając oczy i próbując sobie wyobrazić główną bohaterkę widzę Shailene Woodley. Nie chce tego.
Sam nie wiem, co mógłbym więcej powiedzieć o „Gwiazd naszych wina”, ale recenzja moim zdaniem powinna sama z człowieka wypłynąć. Potok myśli powinno przelać się na papier. Mógłbym jeszcze poczekać kilka dni i dopisywać, co o tym sądzę, ale kto by chciał czytać kilkustronicowy esej. Na pewno nie ja. Wy pewnie również nie. Dlatego pora kończyć. John Green dla mnie jest mistrzem. Stworzył ponad podziałowe i ponadczasowe dzieło, które dotrze do każdego. Nieopowiadające o smutku choroby, lecz o radości życia, o braniu z niego pełnymi garściami. Korzystaniu z każdego dnia. Kurczę kończę to już, bo ponownie się nakręcam. Nie wierzycie mi? Sami się przekonajcie. To nie jest literatura kobieca, to książka dla każdego człowieka. Moja ocena to 5+/5.
Autor: John Green
Tłumaczenie: Magda Białoń-Chalecka
Wydawnictwo: Bukowy Las
Miejsce wydania: Wrocław
Wydanie polskie: 2/2013
Tytuł oryginalny: The Fault in Our Stars
Liczba stron: 312
Format: 135x205 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN-13: 9788362478897
Wydanie: I
Cena z okładki: 34,90 zł
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oglądałam film, który niesamowicie mnie rozczulił, nie lubię wychodzić z kina zapłakana a tak było ;) Książki nie czytałam, ale widzę, że muszę po nią sięgnąć ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTrzeba przyznać, że historia ta potrafi złapać za serce.
UsuńNie jestem stworzona do czytania książek o takiej problematyce. Tak samo, jak nie jestem w stanie patrzeć na pieski w schronisku lub bezdomnego kotka bez nogi. Dlatego nie zajrzę do książki, bo boję się, jakbym na nią zareagowała.
OdpowiedzUsuńJa też nie często czytam takie pozycje, ale ta książka jakoś mnie przyciągnęła. Oj też nie mogę patrzeć na takie słodkie stworzonka ale niestety taki jest świat.
UsuńKocham z całego serca <3. Przy lekturze książki płakałam, a na filmie w kinie to już ryczałam i wyszłam cała zasmarkana :<
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/
Nie tylko na ciebie tak zadziałała ta historia. Płakać może nie płakałem ale dawno nie byłem tak wzruszony.
UsuńPowaliles mnie. Slyszalam wiele o tej ksiazcedobrychi zlych rzeczy, ale ta jedna jedyna recenzja po porstu do mnie przmowila ze jednak warto po nia siegnac. Tak naprwde naprawde warto. Chociaz nie wiem jakby mi sie ja czytalo to jednak czasem trzeba przeczyatc cos innego odmiennego cos co da nam wiecej niz myslimy. I kurcze chyba znlalzam!
OdpowiedzUsuńDziękuje bardzo za miłe słowa :) nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się iż recenzja moja tak na ciebie zadziałała :)
Usuń