Wytwórnia Walta Disneya udowodniła już wielokrotnie, że w filmach animowanych jest niedościgniona. Stworzyła wiele ponadczasowych produkcji, do których wraca się nawet po osiągnięciu wymarzonej przez wielu osiemnastki. Jednak Disney to nie tylko animacje. Na swoim koncie mają również sporo filmów aktorskich. Jedne lepsze, inne gorsze. Jednakże dzisiaj chciałbym opowiedzieć o ich najnowszym dziele, czyli „Krainie Jutra”. Na stołku reżyserskim usiadł tym razem, Brad Bird odpowiedzialny niegdyś za „Stalowego Giganta”, „Iniemamocnych” oraz uwielbianego przeze mnie „Ratatuja”.
Casey Newton (Britt Robertson) w tajemniczy sposób staje się posiadaczką dziwnej odznaki. Z jej pomocą może zobaczyć inny, niesamowicie futurystyczny świat, do którego pragnie się dostać. Zanim jednak do tego dojdzie spotyka dziewczynę robota Athenę (Raffey Cassidy) to właśnie ona zabiera Casey do jedynej osoby, która jest w stanie ich tam przenieść. Do Franka Walkera (George Clooney) genialnego naukowca, który już kiedyś tam był. Zadanie, któremu muszą sprostać we trójkę nie jest łatwe. Na drodze stanie im armia robotów zabijająca wszystko na swojej drodze. Muszą się jednak spieszyć. To od niech zależy czy uratują świat.
Jak sami widzicie fabuła oklepana. Kolejny, chyba tysięczny ratunek dla świata i oczywiście wybraniec, które może tego dokonać. Wielokrotnie jednak udowodniono, że można po raz enty wziąć się za jakiś temat i wykrzesać z niego coś wyjątkowego. Tak właśnie jest tutaj. Dostajemy wizję świata utopijnego. Bez wojen, bez nienawiści, w którym najwięksi geniusze mogą eksperymentować do woli. Czy to nie jest piękne? Jasne, że jest. Dodatkowo jak zobaczymy na własne oczy tę niezwykłą wizję. Przepiękne budynki, futurystyczne wynalazki oraz ludzie żyjący w tej szczęśliwej krainie. Nic dodać, nic ująć. I właśnie tutaj trzeba pochwalić i zganić nieco speców od komputerowych animacji. Wszystko prezentuje się obłędnie, aż zapiera dech w piersiach, ale wydaje mi się, że mogli bardziej się postarać. Nie wykorzystali w pełni potencjału, jaki im dano. Kraina Jutra mogłaby być piękniejsza, okazalsza i o wiele bardziej nowoczesna. Podoba mi się jednak taki oldschoolowy smaczek w postaci Jetpack stworzonego przez młodego Franka oraz tego, co zrobili z Wieży Eiffla.
Niestety, to chyba jedyny plus. Miłe dla oka widoki to zbyt mało, żeby stworzyć hit kinowy. No dobra gra aktorska nie jest zła, ale zabrakło mi tu prawdziwego antagonisty z krwi i kości. Nixa (Hugh Laurie) trudno się przestraszyć tak samo jego pomagierów z Davem Clarkiem (Matthew MacCaull) na czele. Oni przypominali mi uzbrojonych w miotacze Kenów. No wiecie tych od lalki Barbie, ciągły uśmiech goszczący na jego twarzy u nikogo nie wywoła nawet gęsiej skórki. Gdzie są ci przeciwnicy przesiąknięci złem do szpiku kości? Tak przerażający, że po nocach będą nam się śnili. Dobra, przesądziłem w końcu to film dla dzieci. Tak mi się wydaje. Wszystko zostało tu osłodzone i takie oszlifowane, żeby nie miało żadnych ostrych krawędzi. Bo nie dajcie niebiosa jakieś dziecko się przestraszy.
Największa jednak wada to zbyt długie rozwijanie historii. Przyznam się szczerze, że przez 2/3 filmu bohaterowie dochodzili do tego, żeby wyjaśnić widzowi, o czym tu tak naprawdę chodzi. Kurcze, ile można to ciągnąć. To tak jakbyście stali w kolejce po super telefon, a tuż pod drzwiami mówią Wam, że się skończyły. Co czujecie? Złość? Zawiedliście się? Tutaj jest tak samo. Kiedy w końcu dowiaduje się, jaki jest cel tej wyprawy siedzę już spokojnie w fotelu i czekam na napisy końcowe. Całe powietrze ze mnie uszło.
Chciałbym powiedzieć o tym filmie coś dobrego. Niestety, przepiękna oprawa wizualna to dość mało, żeby usatysfakcjonować nawet tak mało wymagającego widza jak ja. Dzieci na pewno będą zachwycone. Będą wzdychać i marzyć o takim świecie, gdzie wielopoziomowe, grawitacyjne baseny są na porządku dziennym. Muszę być jednak sprawiedliwy. „Krainie Jutra” to produkcja dość niskich lotów skierowana głównie na młodocianą publikę. Twórcy zapomnieli, że tak naprawdę oglądać go będą również dorośli. Czasem jest się, z czego pośmiać. Obawiam się, że to jednak za mało. Może tak słaba ocena jest spowodowana zbyt wysokimi standardami, jakie postawili „Avengersi” ukazujący walkę dobra ze złem i ratowanie świata. Nie porównuje tych dwóch filmów, jednakże podświadomość działa niezależnie ode mnie. Najlepiej będzie jak obejrzycie sami. Moja ocena to 3-/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Obejrzałam z ciekawości, ale film mnie nie porwał. Dziesięć lat temu pewnie podobałby mi się znacznie bardziej. Taki krótki komentarz: Bajeczka dla dzieci.
OdpowiedzUsuńCałą moją recenzje streściłaś w jednym zdaniu :) jak mogłaś :P żartuje oczywiście, ale dobrze powiedziane :)
Usuń