Siedem lat, właśnie tyle musieli czekać wszyscy wielbiciele Godzilli, żeby zobaczyć kolejny film, w którym owy radioaktywny gad niszczy wszystko na swojej drodze. Czemu tak długo? Studio Tōhō postanowiło trochę poeksperymentować z innymi potworami i stworzyło w między czasie chociażby Varana, Mothre oraz Goratha. Wróćmy jednak do produkcji, o której chciałbym dzisiaj opowiedzieć. „King Kong kontra Godzilla” powstał w 1962 roku, a na stołku reżyserskim ponownie zasiadł Ishirô Honda. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu mogłoby się wydawać. Część ta bardzo różni się od dwóch pozostałych nie tylko tym, że jest w kolorze, ale również mniej poważnym podejściem do potworów.
Grupa dziennikarzy wyrusza na odległą wyspę, żeby napisać artykuł o tajemniczym duchu, który miał się na niej przebudzić. Ową bestią okazuje się nie, kto inny jak King Kong. W tym samym czasie Japonii grozi wielkie niebezpieczeństwo. Zahibernowany przed laty Godzilla budzi się ze swojego mroźnego snu. Jedyną siłą, która może mu się przeciwstawić jest wielki goryl, niestety sprowadzenie go do kraju nie będzie takie proste.
Jak sami widzicie fabuła jest prosta jak budowa cepa i co ciekawe nie skupia się wyłącznie na walce owych potworów. Zobaczymy tutaj również relacje między bohaterami, podróż na tajemniczą wyspę, jej mieszkańców oraz zderzenie dwóch kultur. Niestety wszystkie postacie, które tu spotkamy są strasznie płytkie i bez wyrazu. Jakoś do żadnej nie przywiązałem się na dłużej oraz co pewne zapomnę ich wszystkich. No dobra Ichirô Arishimy nie da się zapomnieć. Postać, którą grał, czyli Pan Tako ciągle krzyczy i macha rękami jak w kreskówkach pokroju Kaczora Donalda.
Czas wspomnieć, co nieco o potworach oraz ich walce, ponieważ wokół tego kręci się cała akcja. Kostiumy, które zostały stworzone specjalnie do tego filmu wyglądają potwornie. Nie zrozumcie mnie źle, mówiąc potwornie mam na myśli okropnie, tandetnie i przezabawnie, czyli nie tak jak wyglądać powinny. Z profilu jeszcze ujdą, ale od frontu to istny Kermit robiący tę swoją przezabawną minę albo jakby ktoś pacnął je patelnią. Co do starć to również okropne, po co Godzilla macha tymi łapami jakby próbowała odlecieć, a King Kong próbuje jej wsadzić do paszczy drzewo. Lepiej by użył go, jako pałki. Biją się jak przedszkolaki w piaskownicy.
O efektach specjalnych nie wspomnę, bo nie ma, co o nich mówić. Zaraz zacznę porównywać do tych dzisiejszych, tworzonych przez armie grafików komputerowych posługujących się narzędziami niedostępnymi ponad 50 lat temu.
„King Kong kontra Godzilla” dziełem wybitnym nigdy nie zostanie. Może na tamte czasy był nowatorski i oryginalny. Jednakże w perspektywie czasu zwłaszcza u młodszego grona widzów traci nieco na wartości. Ale nieznacznie. Głównie dlatego, iż jest to produkcja będąca prekursorem dzisiejszych dzieł takich jak chociażby „Pacifik Rim”. Od czegoś to wszystko musiało się zacząć. Dlatego właśnie oceniam ten film na 3+/5.
1 kwietnia 2016
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz