Dobro i zło. Dwie potężne siły od stuleci walczące ze sobą. Trzeba przyznać, iż to chyba najbardziej oklepany motyw w historii kina. Ogólnie większość produkcji jest budowana na tym właśnie schemacie. Najlepiej to jednak widać w filmach fantasy. To właśnie w nich destrukcyjne moce muszą zmierzyć się z uzbrojonymi w niezwykły oręż bohaterami. Trochę źle robie skupiając się tylko na hollywoodzkich produkcjach, przecież większość z nich była tworzona na podstawie książek. Nawet my, Polacy mamy w tym swój wkład. Znacie pewnie Geralta z Rivii oraz ogólnie Sagę o Wiedźminie. Ok, nie doczekał się jeszcze wysokobudżetowej ekranizacji, ale wszystko przed nami. Ale, po co ja o tym mówię? Bo chciałbym Wam przedstawić film tworzony według tego schematu, po którym naprawdę wiele się spodziewałem. Zapraszam na recenzję „Łowcy Czarownic” w reżyserii Brecka Eisnera.
Na samym początku historii poznajemy łowcę czarownic Kauldera (Vin Diesel), który wraz z towarzyszami wyrusza, żeby zgładzić zagrażające ludzkości zło, czyli Królową Czarownic (Julie Engelbrecht). Niestety, nic nie idzie po ich myśli, większość z nich ginie, a sam Kaulder zostaje przeklęty. Otrzymuje nieśmiertelność.
Jednakże te wydarzenia miały miejsce setki lat przed głównym wątkiem filmu. Mamy XXI wiek. Ludzie żyją sobie spokojnie, nieświadomi otaczającej ich magii. Zło jednak nie śpi. Zawsze znajdzie się ktoś pragnący by czasy sprzed rozejmu, kiedy to panował strach i chaos ponownie wróciły. Właśnie takimi osobami, nieprzestrzegającymi prawa zajmuje się Topór i Krzyż. Tajna organizacja pilnująca porządku. Ich ramieniem sprawiedliwości jest nie kto inny jak nasz stary Łowca Czarownic. Za towarzysza i przyjaciela w tej trudnej wędrówce przez wieki ma któregoś tam z rzędu Dolana (Michael Caine). Nie jest to jednak łatwe zadanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co ma nadejść.
Muszę przyznać, iż dawno nie oglądałem czegoś tak mało oryginalnego. Proszę nie zrozumcie mnie źle. W dzisiejszych czasach ciężko jest stworzyć film, który chociaż częściowo nie przypomina innego, ale to, co tutaj widzimy to dosłownie absurd. To istny misz masz „Nieśmiertelnego”, „Constantine’a”, „Blade’a” oraz kilku innych produkcji. Wydaje mi się, iż to dość mało doświadczeni scenarzyści są tutaj problemem. Największy ich sukces jak do tej pory to „Dracula: Historia nieznana”, z którego też zaczerpnęli, co nieco.
Sama opowieść nie jest zła. Intryguje widza już od samego początku. Brakuje jej jednak polotu oraz jak ja bym to nazwał pazura. Filmy tego typu muszą widza wbić w krzesło i to nie tylko za sprawą efektów specjalnych, ale również ciekawej fabuły i niezwykłych bohaterów. W jednym i drugim przypadku wszystko leży i kwiczy. Głównie dlatego, iż starano się opowiedzieć zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Przeskakiwanie między przeszłością i teraźniejszością nie było dobrze zaplanowane. Niby miało nam wyjaśnić parę spraw, co też uczyniło, ale nie dostaliśmy nic więcej. Ciekawych dodatkowych wątków pobocznych ukazujących postacie w innym świetle, ale po co to? Wystarczy dobra nawalanka. Prawda? Jasne, że nie.
Bohaterowie, których tutaj spotykamy to istne połączenie biedy i rozpaczy. Vin Diesel próbujący udawać twardziela o złotym sercu wychodzi jak najbardziej płytko i nieciekawie. Towarzysząca mu Rose Leslie radzi sobie tylko trochę lepiej. I proszę mi odpowiedzieć po kiego grzyba wciśnięto tu Elijaha Wooda? No wiecie to ten od Froda. Jego zbyt miła aparycja w ogóle mi tutaj nie pasuje. Od samego początku spodziewałem się, że coś wykombinuje. Przecież pod latarnią najciemniej. Nie mam im jednak tego za złe. Wielokrotnie udowodnili w innych filmach, że potrafią grać. Tutaj po prostu nie pozwolono rozwinąć im skrzydeł.
O niedociągnięciach mógłbym mówić godzinami, ale wyminie tylko te najważniejsze. Płytkie dialogi, niezabawne żarty oraz nieudana próba połączenia dawnych czasów z nowoczesnością to dopiero szczyt góry lodowej. Najbardziej w oczy rzucały mi się flary. Dla niewtajemniczonych to charakterystyczne wielokolorowe pobłyski pojawiające się w czasie kręcenia pod słońce. Jak coś takiego mogło pojawić się w filmie za grubą kasę? Telefonem to kręcili? O przepraszam smartfony nagrywają o wiele lepiej zwłaszcza te nowsze. Chyba, że moja wersja filmu była kiepska to wtedy nie było sprawy. I póki jeszcze pamiętam. Jak to możliwe, że po wejściu do swoich wspomnień stajemy się wolnymi obserwatorami? Nie wiem czy to dobrze sformułowałem, ale skoro to wspomnienia to nie powinniśmy pamiętać tylko tego, co zobaczyliśmy? Tutaj bohater widział to i o wiele więcej. Zrzucicie to na magię, ale moim zdaniem to już nie są wspomnienia, to cofniecie się w czasie.
Jedyne, co ten film ratuje to niezłe efekty specjalne, ale musicie przyznać, że to trochę za mało. Nie idziemy do kina tylko po to, żeby pooglądać piękne widoki, to nie film przyrodniczy. Mieliśmy dostać zapierającą dech w piersiach akcję, niezwykłą historię oraz wspaniałe postacie, a dostaliśmy coś, o czym pewnie za miesiąc nie będę pamiętał. Może i jestem zbyt ostry, ale bardzo się zawiodłem. Z tej mąki mógłby być chleb, a wyszedł nam niejadalny zakalec. Dlatego też nie mogę dać więcej jak naciągane 2+/5.
28 czerwca 2016
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz