Kilka lat temu na łamach mojego bloga pojawiła się recenzja „Ostatniego Władcy Wiatru” będącego najgorszym filmem fabularnym stworzonym na podstawie animacji. Po dziś dzień czuję dreszcze, które przechodziły mi po plecach z przerażenia, że coś można aż tak sknocić. Jednak na jego temat tej produkcji powiedziałem już wszystko, a dość sporo ilość Złotych Malin, które sypnęły się w ręce producentów oraz aktorów skwitowała resztę. Dlatego właśnie chciałbym dzisiaj powiedzieć o jego pierwowzorze. „Awatar: Legenda Aanga” stworzony w latach 2005-2008 przez stację Nickelodeon bardzo szybko zdobył wielkie grono wielbicieli. I nie ma, co się dziwić to jedna z lepszych, moim zdaniem animacji, jakie w życiu widziałem. Zwłaszcza wieloodcinkowych.
Z opisem fabuły może być trochę ciężko. Wiele aspektów tej historii należałoby opisać, ale wtedy recenzja ta byłaby o wiele dłuższa. Dlatego też postaram się streszczać. Mamy cztery narody żyjące spokojnie w świecie pełnym magii, niezwykłych zwierząt oraz duchów. Ogólnie magia tu ma swoje podstawy w żywiołach, prawie każdy mag potrafi kontrolować tylko jeden z nich. Wszystko zależy od tego, z którego narodu pochodzi. Owa harmonia zostaje zakłócona przez Władcę Ognia, który postanawia podporządkować sobie całe królestwo. Jedyną osobą, która może go powstrzymać jest Awatar, mistrz czterech żywiołów. Niestety, ten znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Mija sto lat. W tym czasie armii ognia udało się już podbić większość terenów. Ludzie tracą wszelaką nadzieję. Na szczęście Katara wraz ze swoim bratem Sokką odnajdują zamrożonego w górze lodowej ostatniego maga powietrza o imieniu Aang. Tylko on, jako kolejne wcielenie Awatara ma szansę powstrzymać wojnę i uratować świat.
Udało się. Kurcze, wiecie jak trudno streścić do minimum fabułę takiego serialu? Każdy odcinek to istna fontanna atrakcji, widz dosłownie zostaje zalany akcją na jak najwyższym poziomie. I nie chodzi mi tu tylko o czyste bijatyki. Ich w porównaniu do innych tego typu produkcji jest niewiele. No dobra starcia są, w końcu to tereny, na których regularnie odbywają się bitwy. Całość fabuły skupia się na jednym, na podróży naszych bohaterów. To właśnie ona ukazuje nam jak różnorodny i cudowny świat przyjdzie nam zwiedzać. I nie chodzi mi tu tylko o ludzi, ale o niezwykłą faunę w postaci dość oryginalnych krzyżówek zwierząt. Widzieliście kiedyś kaczki z żółwimi skorupami na grzbietach? Tutaj takie cuda są na porządku dziennym.
Kolejnym wielkim plusem tej produkcji są postacie, które spotkamy. Niewyidealizowane, interesujące i jak najbardziej prawdziwe. Oczywiście nie w takim stopniu, że spotkamy je w drodze do sklepu. Chodzi mi o to, że każdy bohater ma swoje drugie dno i bardzo rozbudowaną osobowość. Prócz głównych antagonistów ciężko tu znaleźć ludzi ewidentnie złych z natury. Wielu to nieszczęśnicy, który po prostu pogubili się w swoim życiu, jednakże i dla nich znajdzie się odkupienie. Sam nie wiem jak to ubrać w słowa, ale dawno nie spotkałem się z tak dopracowanymi charakterami. I nie chodzi tu tylko o postacie pierwszoplanowe. Osoby pojawiające się epizodycznie też maja wiele do zaoferowania. Każdy z kolei, jak i wszyscy razem bardzo ubarwiają całą historię.
Magia może nie jest jakoś oryginalnie stworzona. Cztery żywioły już od lat pojawiają się w literaturze fantasy. Co innego osoby, które nią władają. Nie mamy tu do czynienia ze starcami o długich brodach. Każdy mag, który się tu pojawi to tak naprawdę wojownik. Nie posiada różdżki, ale przez ciężki trening własnego ciała zdobywa coraz to większą moc. Nawet ruchy wykonywane przez konkretne narody w czasie tkania magii są różnorodne. Z tego, co się orientuje odpowiadają czterem różnym sztukom walki, ale jakim dokładnie to nigdy nie mogłem zapamiętać. Czasami miałem wrażenie, że bohaterowie nie walczą, ale tańczą. Byłem po prostu zahipnotyzowany.
Przyznam się Wam szczerze, iż cała serię, czyli trzy sezony widziałem już kilka razy i z przyjemnością jeszcze do niej wrócę. Serial ten został dopracowany w każdym calu nie tylko pod względem fabularnym, co i technicznym. Wspaniała kreska oraz niezwykła pomysłowość rysowników przenoszą widza w całkowicie inny, niezwykły świat. To animacja najwyższych lotów, koło której nie można przejść obojętnie. Nie tylko bawi, ale również wzrusza i uczy jednocześnie. Pokazuje, z jakimi niebezpieczeństwami przyjdzie nam się zmierzyć w życiu i że tylko dzięki przyjaciołom oraz własnej pewności siebie jesteśmy w stanie przejść przez wszystkie zagrożenia. Osoby lubiące się bać też powinny być usatysfakcjonowane.
Jak sami widzicie złego słowa powiedzieć nie mogę. Nie wiem jakbym się nie starał nie znajdę tutaj żadnej wady. Dlatego też nie mogę się doczekać, kiedy na spokojnie będę mógł zanurzyć się ponownie w tym niezwykłym świecie. Za sprawą kontynuacji serialu, która ma miejsce wiele lat później. O tym jednak przeczytacie w innej recenzji. Moja ocena to prawdziwe i szczere 6/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jeden z moich ulubionych seriali animowanych. Pierwszy raz widziałam go w gimnazjum, a potem już na studiach sięgnęłam po niego drugi raz i wciąż był to ten sam ciekawy i wspaniały serial. Wiadomo, że zwróciłam uwagę na inne aspekty, jak choćby brak czysto złych bohaterów i to pogłębiło moje zamiłowanie do Awatara. Lubię rozwój głównego bohatera. Z dzieciaka stał się godnym nazwy Awatarem.
OdpowiedzUsuńA co sądzisz o Władcy Ognia albo jego córce? Obydwoje mieli dość sadystyczne bym powiedział zapędy. Gnębienie słabszych, szantażowanie i zobacz na ostatnie odcinki chociażby w oczach obydwojga było widać istne szaleństwo, które ostatecznie ich zgubiło.
Usuń