Juliusz Verne przez wielu uważany za ojca fantastyki naukowej, przez długi czas był dla mnie celem nie do osiągnięcia. Głównie dlatego, iż gatunek ten kojarzył mi się z daleką przyszłością i bronią laserową. Dopiero teraz zrozumiałem, w jakim byłem błędzie. Przecież w XVIII wieku, czyli w czasach, kiedy żył Verne nie myśleli o takich rzeczach. Skupiali się na całkowicie innych wynalazkach, które pomogłyby im w życiu. Marzyli o podróżach, które dzisiaj mamy na wyciągnięcie ręki. Właśnie to wszystko zobaczymy w jego książkach. Dlatego też z nieukrywaną przyjemnością dobrnąłem do końca „Podróży do Wnętrza Ziemi”. Nie była to dla mnie łatwa droga, ale cieszę się, że ją przeszedłem.
Książka ta nie jest zwykłą powieścią z masą bohaterów. To tak naprawdę dziennik przepełniony przemyśleniami Alexa, bratanka i jednocześnie pomocnika profesora minerologii Ottona Lidenbrocka. To właśnie on po odnalezieniu tajemniczego dokumentu sprzed lat postanowił wybrać się wraz ze swoim bratankiem (narratorem całej historii) oraz islandzkim przewodnikiem Hansem do Wnętrza Ziemi. Niestety, jedyne co posiadają to informacja o miejscu, w którym spokojnie mogą wejść pod skorupę planety. Reszta, czyli to, z jakimi zagrożeniami przyjdzie im się zmierzyć owiana jest tajemnicą. Pełni determinacji oraz naukowej ciekawości wyruszają na wyprawę, która może okazać się ich ostatnią.
Pierwsze, na co należy zwrócić uwagę i co bardzo mi się podobało to sposób prowadzenia opowieści. Zazwyczaj średnio lubię pierwszoosobowego narratora, jednakże tutaj sprawdził się on znakomicie. Zwłaszcza, iż nie mógł zostać lepiej wybrany. Alex nie jest pomysłodawcą całej przygody, dlatego podchodzi do niej z pewnym dystansem i obawami, Zwłaszcza, że do stracenie ma coś więcej niż tylko własne życie. Nie jest on na podróżniczym haju. Nie patrzy na wszystko z przymrożeniem oka ciesząc się samą wyprawą, nie zwracając uwagi na zagrożenia. Stara się on pomyśleć zanim zrobi kolejny krok. Niestety, profesor będący jego całkowitą odwrotnością zbytnio mu na to nie pozwala.
Mała ilość bohaterów okazuje się zaletą, jak i również wadą. Cała akcja kręci się wokół wymienionej, w krótkim opisie trójki podróżników. Dzięki temu mamy możliwość lepiej się na nich skupić i zrozumieć to, czym się w życiu kierują. Z czasem jednak, kiedy odkryjemy wszystkie ich tajemnice przestają nas zaskakiwać, a zaczynają czasem nawet nudzić. Nie wiem, czemu ale ciągle brakowało mi w tej książce jakieś kobiety. Wiem, iż w tamtych czasach przedstawicielkom płci pięknej na zbyt wiele nie pozwalano, ale w tej opowieści byłaby jak najbardziej wskazana. Dodałaby do całości pewnego smaczku i urozmaiciła przesiąkniętą testosteronem historię.
Najtrudniejsze w jej czytaniu było dla mnie przebrniecie przez opisy podróży. Nie, żeby były jakieś rozwlekłe i długie, ale były bardzo schematyczne. Byliśmy prowadzenie krok po kroku za bohaterami. Mijaliśmy te same miasta, co oni, spotykaliśmy tych samych ludzi. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie to, że nic one nie wnosiły do historii. Czytając o miejscach, w których bywali pragnąłem, żeby w końcu serce mi szybciej zabiło i żebym dostał to, na co tak długo czytałem, czyli wspaniałą, niezwykłą wyprawę. Przekonać się, co skrywa nasza piękna planeta. Niestety, podróż ciągnęła się jak flaki z olejem, a gdy już dotarli do upragnionego celu wszystko po prostu śmignęło. No dobrze opisy pomogły zachwycić się ich odkryciem, ale mogło się tam wydarzyć o wiele więcej.
W oczy rzuca się również bardzo naukowe podejście do wyprawy oraz korzystanie z dość nie tyle staroświeckich jak na nasze czasy, co archaicznych urządzeń. Nie mogli korzystać z dostępnego w XXI wieku GPS-u albo laserowych przyrządów mierniczych. Musieli wykazać się znajomością bardzo wielu dziedzin, takich jak fizyka, matematyka jak i geografia, żeby bez pomocy gwiazd wyliczyć swoje położenie.
Sam nie wiem czy zdradziłem zbyt wiele z fabuły, ale chciałem zwrócić uwagę na to, co mi się w tej książce nie podobało i co zachwyciło. Całość została napisana naprawdę w porządku. Może zbyt szybko mi się jej nie czytało, ale cieszę się, iż nie zaprzestałem w połowie. Urzekła mnie ona swoją prostotą i rozmachem, z jakim prowadzona była historia. Dla tych kilku, może kilkunastu rozdziałów, w których mogłem obserwować niezwykłe odkrycie bohaterów warto było pocierpieć.
„Podróż do wnętrza Ziemi” to moim zdaniem obowiązkowa pozycja dla wszystkich wielbicieli gatunku. Nie zapomnijcie jednak, w jakich latach powstała. Nie ma, co jej porównywać do dzisiejszych dzieł, bo w swoich czasach mogłaby być bardzo kontrowersyjna. Obalała tezy wielu naukowców. Wiem, iż to czysta fikcja, ale wiele osób mogło się potem zastanawiać jak może wyglądać wnętrze Ziemi. Czy przypuszczenia, którymi do tej pory się kierowali są prawdziwe? Mam tylko nadzieję, że zachęciła, chociaż jednego uczonego do pogłębienia swoich badań i odkrywania kolejnych granic. Właśnie po to jest ten gatunek literacki, żeby inspirować przyszłe pokolenia. Moja ocena to 4-/5.
Tytuł: Podróż do wnętrza Ziemi (Voyage au centre de la Terre)
Autor: Jules Verne
Tłumaczenie: Andrzej Zydorczak
Autor okładki: Dagmara Grabska
Autor ilustracji: Édouard Riou
Wydawca: Zielona Sowa
Miejsce wydania: Kraków
Data wydania: 12 listopada 2009
Liczba stron: 300
Oprawa: twarda
Format: 129 x 198 mm
Seria wydawnicza: Podróże z Verne'em
ISBN-13: 978-83-7623-227-0
Cena: 24,90 zł
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie czytałam nigdy tej powieści. A to dziwne, bo mam chyba tę książkę w domu. Muszę koniecznie nadrobić zaległości :)
OdpowiedzUsuń