Najbardziej denerwujące w superbohaterach są tak naprawdę ich moce albo umiejętności, to zależy jak, na którego spojrzeć. Największym z takich koksów jest oczywiście nie, kto inny jak Superman, przecież jedyne, co może go pokonać to mały, zielony kamyk. To taki Achilles z DC. Zazwyczaj on oraz cała zgraja jemu podobnych przedstawiani są, jako wybawcy całego świata. Zastanawialiście się jednak czy taka jest prawda? Nie myśleliście, iż historia może być o wiele bardziej mroczna. Mamy szansę to zobaczyć za sprawą najnowszego dzieła Zacka Snydera zatytułowanego „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”.
Ogólnie fabuła jest dość prosta. Batman (Ben Affleck) i Supermana (Henry Cavill) nie lubią się. Głównie, dlatego że jednemu nie podoba się jak działa ten drugi. Na szczęście w przypadku wspólnego zagrożenia potrafią odsunąć niesnaski na dalszy plan i razem działać ku większemu dobru. Przesłodzona historia? Dodajmy do tego szalonego naukowca z manią wielkości oraz babkę z naprawdę mocnym sierpowym, a otrzymamy niezłą mieszankę wybuchową.
Dobra w opisie filmu nie postarałem się aż nazbyt, ale ci, którzy widzieli trailery w Internecie wiedzą, że dwóch największych w historii komiksu bohaterów będzie się po prosto prało po pyskach. Nie to nie jest spoiler tylko rzecz pewna jak to, iż dwa plus dwa to cztery. Chociaż znam osobę, która z tym się nie zgodzi, ale to już wyższa matematyka.
Wracając jednak do całej opowieści została ona przedstawiona w sposób dość ekstrawagancki i powiedziałbym nawet kontrowersyjny. Nie często mieliśmy przecież przyjemność oglądać Batmana, który zabijał z zimną krwią, a dodatkowo wypalał piętno swoim wrogom. Superman tak samo. Zastanawialiście się kiedyś, jakie są konsekwencje tego jego ciągłego niszczenia budynków? Czy zawsze trafiał na całkowicie opuszczone? Jednej i drugi ma na rękach krew, której do końca życia nie uda im się zmazać. Właśnie to jest piękne. Bohaterowie nie do końca idealni, zmuszeni zmierzyć się z poczuciem winy, żalem i smutkiem.
Wielu mogłoby uważać Supermana za boga. Nikt przecież nie może posiadać tak wielkich mocy. Gdyby trafił na ziemię w czasach średniowiecza zostałby albo spalony na stosie albo zaczęliby składać mu hołd. Scenarzyści nie wiem czy specjalnie, ale również wprowadzili tutaj pewnego rodzaju boski zalążek. Widoczny on jest w momencie pojawienia się włóczni o zielonym grocie. Czy nie przypomina ona Wam Włóczni Przeznaczenia? Tej samej, która podobno zabiła Chrystusa na krzyżu.
Wypadałoby również wspomnieć o jedynej kobiecie w tym całym super towarzystwie. W postać tę wcieliła się Gal Gadot znana bardziej wszystkim wielbicielom serii „Szybcy i wściekli”. Przyznam się widzę ją chyba pierwszy raz na oczy. Mimo kilku dość sporadycznych występów w większej części filmu prezentuje się ona naprawdę nieźle. I nie mówię tu tylko o wygląd, ale również grę aktorską.
Co by tu jeszcze powiedzieć. O efekty specjalne nie mam, co się czepiać. Wykonane zostały na naprawdę wysokim poziomie, ale nie ma, co się dziwić budżet wyniósł przecież aż ćwierć miliarda dolarów.
A wracając do aktorów to Ben Affleck pasuje mi tu jak wół do karety. Przepraszam za to, co mówię, ale jakoś nie mogę przyzwyczaić się do tego, że on jest Batmanem. Brakuje mu moim zdaniem odpowiedniej postawy i charakteru, którymi charakteryzował się Bruce Wayne. Nawet w kostiumie dziwnie wygląda.
Całość jednak nie jest zła, to muszę przyznać. Widać jednak delikatne nieudane zaciąganie z produkcji Marvela. Chodzi mi tu głównie o usilne staranie połączenie przyszłych produkcji. W produkcjach Marvela zazwyczaj dostawaliśmy je na samym końcu. Właśnie z tego powodu wielu z cierpliwością oglądało napisy końcowe. Tutaj jednak nagłe pojawienie się … (aż tak nie zaspoileruję) mogło zostać całkowicie niezauważone. Przyznam się, że przeszło mi przez głowę czy aby dobrze wszystko widziałem?
„Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” jest zalążkiem tego, co ma nadejść. To początek historii, którą do tej pory mogliśmy oglądać tylko w filmach animowanych. Najwyższa pora, żeby DC Comics pokazało, co tak naprawdę skrywa między kartkami. O samym filmie więcej chyba powiedzieć nie mogę. Ogląda go się przyjemnie, jednakże czegoś mi w nim brakuje. Jest on jednak milowym krokiem na drodze największego konkurenta Marvela. Moja ocena to 4-/5.
28 marca 2017
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz