Nie macie nawet pojęcia jak trudno jest po pół roku napisać recenzję. To pewne, że wyszedłem nieco z wprawy i mam nadzieje, że wybaczycie mi kilka albo kilkanaście błędów. Dlatego właśnie zazdroszczę videoblogerom, oni nie muszą przejmować się ortografią oraz interpunkcją. Jednego możecie być pewni, nie wyruszę na podbój YouTuba. Wrócę jednak do sedna, czyli do recenzji. Z przyjemnością opowiem Wam o najlepszej książce, jaką przeczytałem w tym roku. Dobra, to nie jest jakiś tam sukces, bo to dopiero moja trzecia tegoroczna pozycja. Pamiętajcie, pierwsi będą ostatnimi, ostatni pierwszymi, czy jakoś tak. Znowu odbiegam od tematu. Dlatego nie owijając w bawełnę zapraszam na recenzje najnowszej książki Marty Kisiel zatytułowanej „Siła niższa” będącej kontynuacją „Dożywocia”, o którym już kiedyś pisałem.
Wszystko zaczyna się bezpośrednio po wydarzeniach z poprzedniej części. Konrad Romańczuk po pożarze, który doszczętnie zniszczył odziedziczoną po jakimś dalekim krewnym Lichotkę trafia w końcu do miasta. W raz z nim przenosi się oczywiście cała jego ferajna. No dobra kilka „osób” ubyło. Pewnego dnia dowiaduje się i to całkiem przypadkowo, że nie jest jedynym posiadaczem anioła stróża. Mogłoby się wydawać, że przez to ubędzie mu kilka problemów. W końcu może z kimś szczerze o tym porozmawiać. Nic jednak bardziej mylnego. To Konrad, a on pecha ma na pęczki. Kilka nieodpowiednich decyzji wystarczy, żeby jeszcze bardziej poplątać w życiu swoim jak i reszty domowników.
Marta Kisiel ponownie udowodniła, że jest niedościgniona w tym, co robi. Rzucanie żartami na prawo i lewo, tworzenie niesamowitych bohaterów oraz genialne prowadzenie opowieści to tylko niektóre z jej umiejętności. Przyznam się szczerze, miałem dość spore obawy przed przeczytaniem tej książki. Powodów było wiele. Pierwszy z nich i to najważniejszy to powtórka z rozrywki. Ile to razy kontynuacje naprawdę dobrych historii okazywały się kompletnym fiaskiem. Ku memu wielkiemu zadowoleniu tym razem było inaczej.
„Siła niższa” w porównaniu do „Dożywocia” może pochwalić się o wiele dojrzalszym poglądem na świat oraz panujące w nim prawa. Kończy się zabawna, przesłodzona historia przypominająca stare kreskówki, w których im bardziej bohater obrywał tym było śmieszniej. Tym razem mamy do czynienia z bardziej psychologicznym podejściem do historii. Będziemy mieli przyjemność spojrzeć na postacie w całkowicie inny sposób. Skupimy się na tym, co czują oraz na relacjach między nimi. Oczywiście wszystko jest doprawione gigantyczną porcją humoru. Nie brakuje tu jednak wzruszeń, nagłych uniesień i chwil głębszej zadumy. Pewnie nie każdy tak to będzie odbierał, ale wolałem Was ostrzec. W tajemniczy powiem, że kilka razy nawet wyzwałem Konrada tak mnie zdenerwował. Ale nikomu tego nie mówcie. Oki?
Nie byłbym sobą jakbym nie zdradził nieco fabuły i nowości, które tutaj znajdziemy. Oczywiście wiele osób mnie za to znienawidzi, ale chciałem podzielić się uwagami dotyczącymi dwójki bohaterów. Licho oczywiście znacie o ile czytaliście poprzednia część. Tym razem jednak poruszyła mnie postać Tsadkiela. Wysoki, pewny siebie, oczywiście przystojny, bo jakże mogłoby być inaczej, najlepszy przedstawiciel anielskiego gatunku. Dodatkowo w denerwowaniu innych oraz byciu upierdliwym osiągnął prawdziwe mistrzostwo. Zaraz po nim dość dobrze widoczny jest Turu Brząszczyk (to nazwisko nie wiem, czemu kojarzy mi się ze znaną wszystkim sceną z filmu „Jak rozpętałem II wojnę światową”) głównie za sprawą swojej niezwykłej osobowości. Pokrótce mówiąc to „wiking” o gołębim sercu. W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia ze znakomicie odzwierciedloną skrajnością bohatera oraz jego charakteru. Bez nich nie byłoby tej opowieści. Dodają smaczku całej historii sprawiając, że czytelnik nie będzie mógł oderwać się od książki. Powinienem napisać to nieco inaczej. Wszyscy, których tutaj spotkamy są jak zębatki w zegarze. Tylko wspólnie tworzą coś wspaniałego.
Kolejną zaletą, chociaż dla wielu może wadą jest okładka. Niby nic rewelacyjnego, żadne tam arcydzieło mogące spokojnie konkurować z najlepszymi komputerowymi animacjami dało jednak wiele do myślenia. Mi od razu przez głowę przeszło jedno pytanie. Kiedy Conchita Wurst tak bardzo się roztyła? Odpowiedz na to pytanie będzie naprawdę przezabawna.
Mniej więcej dwa dni trwała ekscytacja po przeczytaniu „Siły niższej”. Po tym czasie zaczął pojawiać się niedosyt i to naprawdę gigantyczny. Wraz z nim również smutek. Już nie przeczytam o dalszych losach kichającego aniołka, wściekle różowego króliczka, kota z piekła rodem oraz całej masy innych niezwykłych postaci, do których tak bardzo się przywiązałem.
Marta Kisiel to moim zdaniem jedna z najlepszych pisarek młodego pokolenia. Ze swoim niesamowitym poczuciem humoru może spokojnie konkurować z Terrym Pratchetem czy też Tomem Holtem. Dla wielu może to być herezją, ale takie jest moje zdanie i go nie zmienię. Autorka wielokrotnie udowodniła jak niezwykłe umiejętności posiada i mam szczerą nadzieję, że jeszcze nie raz miło mnie zaskoczy. Moja ocena to oczywiście 5/5.
Tytuł: Siła niższa
Cykl: Dożywocie
Autor: Marta Kisiel
Wydawca: Uroboros
Data wydania: 26 października 2016
Liczba stron: 376
Oprawa: miękka
Format: 135×202mm
ISBN-13: 978-83-280-2779-4
Cena: 39,90 zł
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Z pewnością przeczytam. Dzięki Twojemu blogowi można trafić na naprawdę dobre rekomendacje :D
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi słyszeć takie komplementy :) po to piszę żeby zachęcać do czytania :)
Usuń