Marvel już od wielu lat gości na wielkim ekranie dzięki swoim wysokobudżetowym produkcjom. Ich filmy zachwycają po prostu wszystkim. Nie ma, co się dziwić przecież wydając grube miliardy dolarów nie można zrobić nic złego. Oki wiele osób będzie się ze mną w tej kwestii sprzeczać. Niektórym nawet kupa szmalu nie pomoże, ale mówimy teraz o udanych i dobrych filmach. Wracając jednak do tematu. Wydaje mi się, że pozazdrościli oni DC wielkiego serialowego sukcesu z Arrowem i Flashem. Dlatego od dłuższego czasu na Netflixie możemy zobaczyć kolejnych marvelowskich bohaterów. Najnowszy z nich to „Iron Fist” i właśnie o nim dzisiaj opowiem.
Piętnaście lat po katastrofie samolotu, w której ginie cała rodzina Randów wraca cudownie ocalały Danny (Finn Jones). Jedyny dziedzic ogromnej fortuny, który postanawia odzyskać należne mu miejsce w firmie ojca. Nie jest jednak tym samym człowiekiem, co przed laty. Nie tylko dojrzał, ale również zmienił się w inny sposób. Został uratowany i wychowany przez mnichów z mistycznego klasztoru K'un-Lun gdzie został mistrzem wschodnich sztuk wali i zarazem Iron Fistem. Żywą bronią, którego głównym zadaniem jest zniszczenie tajnej organizacji przestępczej zwanej Ręką.
Tyle informacji Wam wystarczy. I tak sporo napisałem biorąc pod uwagę ze w opisie filmu na Filmwebie jest tylko jedno zdanie. I tak pewnie jeszcze nie jedna tajemnicę zdradzę, za co wiele osób będzie miało ochotę mnie udusić, ale po obejrzeniu pierwszego sezonu mam naprawdę wiele do powiedzenia. Niestety nie będą to miłe rzeczy.
Z serialami Marvela nie mam zbyt wielkiego doświadczenia do tej pory udało mi się obejrzeć jedynie Daredevila, dlatego też do tej produkcji podchodziłem z nadziejami i małą dozą niepewności, zwłaszcza po tym jak obsmarowana została w Internecie. Moim zdaniem całkowicie słusznie. Serial ten to tak naprawdę nie pokazuje nam nic nowego. Mamy cudownie ocalałego bohatera podobnego do Olivera Queena (Arrow), mistyczny klasztor i cudowne moce (Doktor Strange) oraz motyw sieroty, który postanawia walczyć z przestępczością (Batman). I gdzie tu oryginalność ja pytam.
Wykonanie też daje wiele do życzenia. Fabuła jest strasznie monotonna, mimo walk, o których zaraz opowiem nie dzieje się prawie nic. Kilka retrospekcji z piętnastu lat w klasztorze wydają się wykonane w piwnicy przez całkowitego amatora. Kilka ośnieżonych kamieni i pomieszczenie, w którym kijem okładają Danny’ego po plecach to strzęp jego przeszłości, a moim zdaniem tego pragnie widz. Mam nadzieje, że w następnych sezonach będzie tego nieco więcej.
Główny bohater jest mistrzem wschodnich sztuk walki, więc moi zdaniem chociażby pod tym względem powinniśmy być zachwyceni. Niestety spoglądając na pojedynki dochodzę do wniosku, że twórcy poszli w stronę przerostu formy nad treścią. Zbyteczne machanie rękami, niekiedy mało fantazyjne ruchy, przez co postać wydawała się tylko marionetką w rękach lalkarza oraz okropne prowadzenie kamery. To ostatnie nie tyczy się samych walk, ale sposobu ich ukazania. Zamiast pokazywać precyzyjne uderzenia, ukazywać całą akcję niejednokrotnie oglądamy plecy przeciwników.
Gra aktorska jakoś nie powala. Sam Finn Jones wcielający się w główną postać może nie jest kiepskim aktorem. Czasami brakuje mu jednak werwy, wydaje się przytłoczony wszystkim wokoło, jest taki sztuczny w tym, co robi. Pierwszy raz powiem, że cieszę się, że pojawił się watek romantyczny. To właśnie on stawia ten serial jakoś na nogi. Obserwowanie rozwój relacji między Dannym i Colleen Wing (Jessica Henwick) jest naprawdę przyjemne. Na początku może się nie dogadują nawet się nie szanują, ale z czasem wszystko jakoś się układa. Kurcze chyba zaspoilerowałem. Wybaczcie.
Iron Fista znam tylko z kreskówek i wydawał mi się kimś naprawdę ciekawym. Tutaj może nie jest zły. Taki niewinny, czysty moralnie jest znakomitym kontrastem dla brudnego i niesprawiedliwego świata pełnego przemocy i nienawiści. Brakuje tu jednak całej tej mitycznej otoczki. Machanie świecącą ręką i medytowanie to trochę mało. Brakuje mi tutaj tej całej magii. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Może to jednak być związane z małymi funduszami, ale z czymś podobnym. Wiem, że to tylko marne usprawiedliwianie, ale co nam zostaje jak nie nadzieja, iż następne sezony będą lepsze. Dlatego też moja ocena będzie dość niska 3-/5 i to też za dobre chęci.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Strasznie mnie denerwował główny bohater, ta jego naiwność i nieznajomość świata jest przerysowana, karykaturalna. Ogólnie jednak nie oglądało się źle. Na pewno lepiej niż Daredevila. Oryginalności jednak nie szukałam, bo wszystkie te historie mają ze sobą niesamowicie dużo wspólnego.
OdpowiedzUsuńDaredevil wydaje mi się lepszy od tego i to o wiele. Ciekawsza fabułę ma i fajniejszego bohatera. A podobieństwa to nie ma co się dziwić. Wydaje mi się, że głównym celem tych seriali jest tylko przedstawienie bohaterów widzom żeby połączyć ich potem w kolejnej produkcji.
Usuń