Jeżeli jesteście fantami Marvela to na sto procent długo wyczekiwaliście ich najnowszej produkcji, czyli „Strażników Galaktyki vol. 2”. Nie dziwię się, miałem tak samo. Po obejrzeniu pierwszej części czułem ogromny niedosyt. Twórcy bardzo wiele wątków rozpoczęli, ale nie zakończyli. Dlatego z utęsknieniem oczekiwałem powrotu najzabawniejszej jak do tej pory grupy bohaterów. Co jednak zobaczyłem na seansie? O tym już za chwilę.
Peter Quill (Chris Pratt) wraz ze swoją drużyną nadal podróżują po kosmosie robiąc za ludzi od czarnej roboty. Niestety sporo zostało w nich starych nawyków, przez co bardzo łatwo wpadają w kolejne kłopoty. Na szczęście mogą liczyć na pomoc nowego „przyjaciela”, którego imię brzmi Ego (Kurt Russell). Co najciekawsze okazuje się on ojcem Petera. I nie to nie jest spoiler. Zapowiadali to w zwiastunach, więc nie czepiajcie się. Wracając do fabuły. Za dobrze by było gdyby na tym się ona skończyła. Nikomu nie jest pisane życie długie i szczęśliwe. To nie bajka przecież. Dlatego też przed naszymi bohaterami mnóstwo kłopotów, pościgów i brawurowej rozwalanki. Tego jednak można było się spodziewać.
Staram się myśleć spokojnie i racjonalnie pisząc tę recenzję, jednakże jestem dość świeżo po seansie, dlatego czasami mogą mnie ponieść emocje. Zwłaszcza, że dawno nie widziałem kontynuacji tak różnej od pierwowzoru. Produkcję z 2014 roku spokojnie można nazwać prequelem. Opowiedziała nam, bowiem niedawne dzieje, kiedy to dobrze nam znana grupa dopiero zaczynała stanowić całość. Zobaczyliśmy w niej początki przyjaźni i pewnego rodzaju układu. Ty razem dostajemy emocjonalny rollercoaster i lepiej trzymajcie się pasów.
Twórcy bardzo wielką uwagę poświecili ukazaniu, co tak prawdę skrywają wnętrza Quilla oraz reszty. I nie chodzi mi tu o bebechy, lecz to, co mają w sercach. Ponieważ głównym tematem jest tak naprawdę rodzina. I widzimy to w sposobie prowadzenia fabuły oraz w relacjach między bohaterami. I nie chodzi mi tu tylko o pojawienie się Egona (czy jak się tam odmienia jego imię). Każdy ma przecież jakąś przeszłość, uczucia, nikt przecież nie jest zimny jak lud. Najbardziej widzimy to chociażby po Rockecie, z którego zaczynamy czytać jak z otwartej księgi. Niestety jak już dobrze wiemy po innych filmach oraz naszej własnej historii, z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Nie chce tutaj zdradzić zbyt wiele, ale trzeba pamiętać, że prawdziwa rodzina to coś więcej niż tylko więzy krwi.
Czas jednak kogoś ochrzanić i obsmarować. Dubbing w filmach aktorskich to moim zdaniem jedna wielka pomyłka. I tutaj mamy najlepszy tego przykład. Jeżeli oglądaliście stare filmy z Kurtem Russellem mniej więcej wiecie jak brzmi jego głos, prawda? Nawet pomimo lektora było go słychać. Dlatego też, kiedy tylko nadchodziła kulminacyjna scena, kiedy to Ego miał powiedzieć Quillowi, że jest jego ojcem, spodziewałem się czegoś podobnego do Gwiezdnych Wojen. Lord Vader staje i mówi „Luke, I'm your father”. To miało napięcie i wielki wydźwięk. Tutaj jednak słyszymy Jerzego Kryszaka. I od razu przed oczami stanęły mi kabarety oraz gumowi politycy, którym podkładał głos. Miałem ochotę odciąć sobie uczy. Do pana Jerzego nic nie mam, ale tutaj naprawdę nie pasuje. Głos Egona powinien być bardziej dostojny, z delikatną chrypką.
Ale wiecie, co? Więcej marudzenia nie będzie. Dobrze przeczytaliście. To jedyny mankament tej produkcji. Twórcy na serio się postarali. Zwłaszcza, gdy spojrzymy jak sprytnie dodali elementy z lat 80 i nie chodzi tu o rewelacyjną ścieżkę dźwiękową. Spojrzenie w przeszłość znakomicie kontrastuje z futurystyczną przyszłością. Dodaje całości smaczku i pozwala starszym widzom cofnąć się w czasie. PACKMAN rządzi!!! Kurcze chyba mnie poniosło.
Wydaje mi się, że jeszcze czegoś nie oceniłem. A tak efekty specjalne. Te zostały wykonane rewelacyjnie, chociaż to słowo odpowiednio nie oddaje tego, co mamy szansę zobaczyć. Świat, a dokładniej wszechświat wykreowany przez speców od animacji zapiera dech w piersiach zwłaszcza, że w porównaniu z poprzednią częścią wszystko nabrało koloru i to dosłownie. Nie mamy już przydymionych barw, które upodobniły poprzednich „Strażników Galaktyki” do jeszcze starszych dzieł.
Humoru tutaj też nie zabraknie. Co najciekawsze głównym komikiem okaże się nie, kto inny jak Drax (Dave Bautista). Oki może to spoiler, ale jego nowe wcielenie, a raczej zadanie bawienia publiczności pozwoliło złagodzić jego ciężki charakter oraz jeszcze cięższą aparycje. Dziwnie wygląda z uśmiechem, ale można się do tego przyzwyczaić. Zwłaszcza, że dowcipy są bardzo proste, można by rzec prostackie. Dlatego będziemy mieli szansę śmiać się nawet z ekskrementów. Dodatkowo oczywiście Baby Groot, który dosłownie wymiata. Niestety i tutaj jest mały feler. Starano się dorzucić kilka elementów bawiących widza w poprzedniej części, ale twórcy Shreka udowodnili, że to nie jest dobry pomysł. Dodatkowo warto wspomnieć, że elementy humorystyczne nie zostały rozciągnięte po całym filmie. Tym razem zostały bardziej skoncentrowane epizodycznie. Mam nadzieje, że wiecie, o co mi chodzi. Musiało się, bowiem znaleźć miejsce na refleksję i smutek. Przyznam się, że w kilku momentach łza mi się w oku zakręciła. To tylko udowadnia, jaką władzę nad widzem mają twórcy.
Co by tu jeszcze powiedzieć? Pojawia się na chwile Stan Lee, Sylwester Stalone też dostał nie wielki epizodzik, ale coś mi trzewia mówią, że jeszcze się może pojawić w tym uniwersum albo to zwykłą niestrawność i nigdy więcej go w kosmosie nie zobaczymy.
Ogólnie rzecz ujmując „Strażników Galaktyki vol. 2” to jedna z lepszych kontynuacji ostatnich lat, jakie widziałem. Tak różna od pierwowzoru jak to tylko możliwe, jednakże zachowała pierwotny, niesamowity klimat, przez co nie mamy wrażenia, że oglądamy całkowicie oddzielny film. Dopracowana w prawie każdym calu na pewno spodoba się wielbicielom Marvelowych ekranizacji. Zwłaszcza, że jak już dobrze wiecie to tylko kolejny krok do finałowego starcia. Jednak na niego trzeba jeszcze poczekać. Moja ocena to szczere i zasłużone 5-/5.
15 maja 2017
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz