Filmy animowane już dawno przestały być produkcjami tylko dla dzieci. Od lat przełamują tę granicę wieku poszerzając tak naprawdę grupę odbiorców. Dorośli spokojnie mogą iść do kin nie przejmując się, że zasną w czasie seansu. Najlepszym tego przykładem jest studio Pixar, które już od lat bawi tak samo młodych jak i tych starszych widzów. Dlatego też nie mogło być inaczej z ich najnowszą produkcją zatytułowaną „Coco”. Początkowo tytuł przywodził mi na myśl „Dom dla zmyślonych przyjaciół pani Foster” jednakże wystarczył jeden rzut oka na plakat żeby stwierdzić, że to coś zupełnie innego.
Miguela Rivera ma dwanaście lat i należy do rodziny z tradycjami. Rodziny, która od pokoleń zajmuje się produkcją obuwia. Jednakże to, co wyróżnia ich na tle innych meksykańskich familii to nienawiść do muzyki. Jest to związane z ich przodkiem, który wybrał karierę grajka zamiast rodziny. Niestety jak to bywa w takich przypadkach zawsze musi się trafić czarna owca. W tym przypadku jest nią Miguel. Zainspirowany swoi idolem, wielkim i sławnym na całym świecie muzykiem Ernesto de la Cruzem postanawia wziąć udział w konkursie talentów zorganizowanym w Dni Zmarłych. Nawet się nie spodziewa, z jakimi problemami będzie musiał się zmierzyć.
I tutaj małe ostrzeżenie. Zanim jeszcze zacznę mówić cokolwiek o filmie. Nie jest to do końca film dla dzieci zwłaszcza takich małych szkrabów. Szkielety nie ważne jak kolorowe i tak zostają szkieletami. Mogą się one wydawać nieco makabryczne zwłaszcza dla osób niewtajemniczonych w kulturę Meksyku. Moim zdaniem dobry wiek dla tej produkcji to tak z 7 może 10 lat. Wszystko jednak zależy od dziecka. Może warto byłoby najpierw z pociechami obejrzeć trailery i zobaczyć jak zareagują.
Ogólnie fabuła sama w sobie jest naprawdę interesująca, ale mało oryginalna. To kolejna opowieść drogi o spełnianiu marzeń mimo przeciwności. Ileż to razy spotkaliśmy się z tego rodzaju motywem. Najważniejsze jest jednak wykonanie. Całość została opowiedziana naprawdę lekko i przyjemnie. Już pierwsze minuty filmu zainteresowały mnie bez reszty i dosłownie wbiły w siedzenie. Dzieje się tutaj naprawdę dużo i niema możliwości żebyśmy nie zaczęli kibicować Miguelowi w spełnieniu jego marzenia.
Jak pewnie zauważycie w zwiastunie sporo uwagi poświęcono tu kulturze Meksyku. Ich miłości do muzyki oraz niezwykłemu podejściu do Święta Zmarłych. Przyznam, że żałuje, iż w podobny sposób nie obchodzi się go u nas. Z taką radością, zaangażowaniem a nie tylko prześciganiem się, kto większy znicz na pomniku postawi albo czyja wiązanka będzie bardziej okazała. Ołtarzyki udowadniające, że pamięta się o tych, którzy odeszli, rozsypywanie płatków kwiatów by dotarli oni do nas z zaświatów to wspaniałe tradycje. Tak przepięknie tutaj przedstawione. Moim zdaniem to sposób na pogodzenie w naszym kraju wielbicieli tradycji i zaciągniętych ze Stanów Zjednoczonych zabaw.
Pod względem wizualnym to cudowna i barwna animacja, do której nie sposób się przyczepić. Ogląda się ją naprawdę przyjemnie. Same mosty prowadzące do jeszcze cudowniejszych zaświatów zapierają dech w piersiach. Potem jest już tylko lepiej. Bardzo podobają mi się strażnicy albo bardziej przewodnicy dusz. Nie tylko ze względu na ich różnorodność i kolor, ale również na osobowości oraz zdolności. Przyznam, że nie wiem, co tu jest wymysłem twórców, a co elementem kultury, ale ja jestem zachwycony. I przy okazji wzmianki o nich zauważyłem, że coraz częściej w tego typu produkcjach pojawia się dobroduszny aczkolwiek konkretnie ześwirowany zwierzak. Pamiętacie tego małego kogucika z Vaiany? Tutaj mamy Dantego.
Mimo wielu wybuchów śmiechu, które są pewne oglądając ten film czasami trzeba się zatrzymać i chwilę pomyśleć. Nie jest to, bowiem żadna ogłupiająca animacja to film, który ma bawić, ale i uczyć. „Coco” to opowieść o przemijaniu. O tym jak istotne jest by pamiętać skąd się pochodzi oraz że warto wybaczać, ponieważ emocjonalny bagaż nie powinien przechodzić na nasze dzieci. Żyjąc w ciągłym gniewie możemy naprawdę wiele stracić. Przekonamy się, że warto wierzyć w marzenia, ponieważ chwila nieuwagi i na czym tak bardzo nam zależy może zniknąć na zawsze. Mógłbym wymieniać godzinami ukryte w tym filmie mądrości, ale to nic nie da. Wszystko zależy od widza. Od tego jak bardzo będzie chciał się zagłębić w historie. Ostrzegam jednak, weźcie jakieś chusteczki, ponieważ znajdzie się kilka naprawdę wzruszających momentów. I może nie będziecie beczeć jak bóbr, ale łezka na pewno poleci.
„Coco” to wspaniała i niezwykle barwna opowieść. To moim zdaniem mistrzostwo, jeżeli chodzi o animacje tak samo jak pod względem wizualnym jak i fabularnym. Pixarowi ponownie udało się udowodnić, że są najlepsi w tym, co robią. Nie ma, co się jednak dziwić skoro reżyserem był nie, kto inny jak Lee Unkrich. To on dał nam „Gdzie jest Nemo” czy też drugą i trzecią odsłonę „Toy Story”. Mam szczerą nadzieję, że film ten zostanie doceniony i obsypany najróżniejszymi nagrodami. Zasługuje na to w stu procentach. Moja ocena to 5+/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Rewelacyjny film, obejrzałam razem z córką ( która początkowo bardziej cieszyła się z Krainy Lodu wyświetlanej przed Coco)i zgadzam się, że dla bezpieczeństwa lepiej wcześniej obejrzeć z dzieckiem trailer, sama nie byłam do końca tych kościotrupów pewna. Jak dla mnie chyba najlepsza animacja tego roku.
OdpowiedzUsuńNiestety ja nie miałem szczęścia zobaczyć Przygód Olafa ale w weekend ma być w tv :) mam nadzieje że nadrobię to :)
Usuń