Polska kinematografia kręci się moim zdaniem wokoło trzech gatunków. Tworzymy komedie romantyczne, filmy wojenne i kryminały. Czasem wpadnie również coś innego, ale w wielu przypadkach to tak naprawdę kopie zagranicznych produkcji. Dlatego też było pewne, że na początku roku czeka nas wysyp nowości. Na pierwszy ogień poszła dość dobrze zapowiadający się film, bo doprawiony istną śmietanką najlepszych polskich aktorów. Mowa tu o „Narzeczonym na niby” wyreżyserowanym przez Bartosza Prokopowicza.
Karina (Julia Kamińska) stara się ułożyć życie z Darkiem (Piotr Adamczyk). Niestety koleś okazuje się strasznym dupkiem, przez co dziewczyna zostaje zmuszona do wymyślenia małego kłamstewka. Jak to jednak się okazuje kłamstwo rodzi kłamstwo. Wychodzi z tego całkiem niezła afera, której współtwórcą okazuje się nowo poznany taksówkarz imieniem Szymon (Piotr Stramowski). Przygotujcie się na niemały Rollercoaster.
Niestety będzie to jazda po bardzo zużytych szynach. Pierwszym błędem było puszczenie go w styczniu. Za miesiąc czekają nas Walentynki, co za tym idzie idealny moment na tego typu łzawe produkcje. Może wtedy ludzie zapatrzeni w swoich partnerów nie zwracali uwagi na pewne dociągnięcia, których tutaj jest mnóstwo. Ale rozumiem 9 lutego swoją premierę będzie miało „Nowe oblicze Greya”, a z nim mało, co może konkurować. Nie żeby to był jakiś rewelacyjny film, ale to ostatnia część, więc wiele osób będzie musiało to zobaczyć.
Kolejnym problemem jest zbyt wielkie inspirowanie się zagranicznymi filmami. Widać to chociażby w strasznie irytujących dialogach Adamczyka. Co drugi tekst, który wypowiadał był po angielsku, ale spokojnie nie ma problemu, jeżeli nie znacie tego języka. Producenci o to zadbali, bo aktor sam to tłumaczy. Brzmi to trochę absurdalnie, ale jednak to możliwe. I skoro już przy nim jestem to twórcy zrobili z niego kompletne dno. Już od pierwszych minut koleś tak mnie wnerwiał swoją gadką i zachowaniem, że miałem ochotę dać mu w zęby.
Sama fabuła też jest dość sztampowa. Pewnie gdyby przyjrzeć się innym naszym rodzimym komediom romantycznym zauważyłoby się podobne wątki i motywy. Najgorsze jednak, że jest tu tyle niedomówień, przerwanych historii i zero poważniejszego zagłębiania się w samych bohaterów. Nie mamy szansy poznania ich lepiej. Problemem jest również chęć opowiedzenia masy rzeczy w zbyt krótkim czasie. Ostatecznie mamy tutaj rozpoczęte trzy albo cztery opowieści prowadzące do jednej refleksji. Nie warto kłamać.
Nie chce żeby wyszło, że to film kiepski i odradzam wszystkim pójście na niego do kina. W końcu to nasza rodzima produkcja, a takie trzeba promować. Całość na szczęście ratują aktorzy. Mimo naprawdę kiepskiego scenariusza Julii Kamińskia udaje się całkiem nieźle odegrać swoją postać tylko, po co producenci nazwali ją Kariną. Nie ma ładnych polskich imion? Równie dobrze gra Piotr Stramowski, który udowadnia tutaj, że jest naprawdę świetnym aktorem. Nawet Karolak, któremu dali tu dość specyficzną rolę wychodzi z całości obronną ręką.
Film ten naprawdę nie jest zły, jak na tego rodzaju produkcję. Jest się, z czego pośmiać, na czym zawiesić oko, ogólnie dobre kino rozrywkowe. Gwiazdorska obsada też swoje parę groszy dokłada. Jednakże to nic nowatorskiego. Wydaje mi się również, że nie jest to koniec. Widać to chociażby po ostatniej scenie, która mogłaby się doczekać rozwinięcia. Nie wiem czy coś twórcy będą kombinowali pod tym względem, ale pożyjemy zobaczymy. Moja ocena to na razie 3/5.
P.S. Czy w Waszych Multikinach też jest tak zimno? Ja w warszawskim zmarzłem i to konkretnie.
19 stycznia 2018
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz