Każde filmowe uniwersum musi mieć swój początek, od którego niestety bardzo wiele zależy. Pierwszy film jest, bowiem zapowiedzią czegoś wielkiego. To on zasadzi ziarenko niepewności u widzów i da szansę na konkretne plony w przyszłości. Niestety już nie raz przekonaliśmy się, że zamiast nadziei może dać tylko smutek i rozpacz okazując się niczym więcej jak tylko wiekiem do trumny całkiem niezłej serii. Dlatego też do najnowszej „Mumii” wyreżyserowanej przez niejakiego Alexa Kurtzmana podchodziłem z niemałymi obawami. Głównie, dlatego iż koleś do tej pory był scenarzystą w takich produkcjach jak „Transformers: Zemsta upadłych”, „W ciemność. Star Trek” czy też „Fringe: Na granicy światów”. Jednakże nawet ta wiedza nie przygotowała mnie na to, co otrzymałem.
Nick Morton (Tom Cruise) to nie tylko żołnierz i podrywacz, ale również handlarz starożytnymi dziełami sztuki. W czasie jednej z misji całkowicie przypadkowo odkrywa stary grobowiec skrywający pradawne zło.
I tyle Wam wystarczy. Na pierwszy rzut oka fabuła wydaje się bardzo zbliżona do produkcji z 1999 roku o tym samym tytule, ale ma z nią tyle wspólnego, co ja z operą. Niby coś tak zaśpiewam, ale na deski na pewno mnie nie wpuszczą. Nie zrozumcie mnie źle tamten film przy współczesnej „Mumii” jest prawdziwym dziełem sztuki. Pamiętajmy jednak, że najnowsze dziecko Alexa Kurtzmana to pierwszy fragment układanki zwanej „Dark Universe”. Będącej istnym rajem dla wszystkich wielbicieli kina grozy. To właśnie tutaj miał swoje nowe oblicze zaprezentować Dracula, Frankenstein czy też Jeździec bez głowy, ale po tym, co zobaczyłem wątpię czy projekt przejdzie.
Zacznijmy jednak od początku. I to takiego bardziej przyjemnego, zwłaszcza dla oka. Twórcy chcieli już na wstępie pokazać wysokobudżetowość swojego dzieła za sprawą obsady. W końcu Tom Cruise czy też Russell Crowe niskich gaż na pewno nie mają. Dodatkowo na ekranie zobaczymy chociażby takie gwiazdki jak Annabelle Wallis i Sofii Boutelle. Czyli jak sami widzicie będzie, na co popatrzeć, ponieważ gry aktorskiej tutaj nie uświadczymy. Nick Morton już, jako szmaciana lalka siedząca na krześle miałby więcej werwy i magnetyzmu niż jego kinowy, ruchomy odpowiednik.
Nie wiem czy to wina samej obsady czy aż trójki scenarzystów, która nie potrafiła się chyba z sobą dogadać, ale wszystko wydaje się tutaj przerysowane. Brakuje mi oryginalności i klarownego pomysłu. Czasami wydawało mi się, że widzów mają za kompletnych imbecyli, ponieważ wszystko musi być podane na tacy. Najlepszym przykładem jest Prodigium, tajna organizacja, o której dowiadujemy się od Dr Henry’ego Jekylla (Russell Crowe). Moim zdaniem o niebo lepiej by to wyglądało gdyby zostało zaprezentowane, jako retrospekcja na początku filmu. No wiecie ukazanie pomysłodawców organizacji i ich pierwsze osiągnięcia.
Sceny walk i pościgów też dają wiele do życzenia. Niby są bardzo energiczne to jednak wydają się strasznie pompatyczne i odrealnione. Spójrzmy chociażby na moment jak spada samolot, a bohaterowie latają po jego wnętrzu. Co by tu powiedzieć nawet przez chwilę nie bałem się o ich los. Szczerze to było mi nawet wszystko jedno, co się z nimi stanie. Żebym tylko nie musiał dalej ich oglądać. To samo z nieprawidłowym dawkowaniem humoru. W końcu nie wiem czy ma to być kino grozy czy bardziej jego parodia, ale spoglądając chociażby na scenę z cmentarnej krypty dochodzę do wniosku, że zbyt wiele inspiracji czerpali ze „Strasznego filmu”.
Jedyne, co ratuje całość to ciekawy, mimo że niedopracowany pomysł oraz efekty specjalne. Na to wydali naprawdę grubą kasę. Co tak naprawdę widać chociażby w świeżo przebudzonej mumii jak i również całej armii żywych trupów. Dobrze, że do nich dotarłem, ponieważ można je odbierać dwojako. Dla wielbicieli zombie to plus, jednakże na każdym kroku nasz główny żywy truposz, czyli Ahmanet (Sofia Boutella) musi z nimi konkurować. Nie jest tutaj pierwszoplanowym antagonistą. O ile mogę ją tak nazwać. Zawsze staje w cieniu czegoś innego. Wydaje mi się również, że gdyby się ją usunęło, kilka scen zmieniło cała produkcja mogłaby zyskać na wartości i to konkretnie. Zwłaszcza, że ścieżka dźwiękowa była całkiem niezła.
Naprawdę nie chce jeździć po twórcach, ponieważ postawili przed sobą nie lada zadanie. Wypromowanie całkowicie nowego uniwersum wśród tylu już istniejących nie jest niczym prostym. Mają jednak środki i możliwości. W końcu to wytwórnia Universal Pictures zaprezentowała szerszemu gronu najbardziej charakterystyczne wizerunki Draculi i Frankensteina. Dlatego też nie postawiłem na nich jeszcze krzyżyka, mimo że sam za horrorami nie przepadam, ale ze szczerego serca „Mumię” muszę oceniać na 3-/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Też uważam, że ta stara seria była o wiele lepsza. Oglądając nową "Mumię" miałam wrażenie, że ktoś postawił na zrobienie tego filmu nieco byle jak, bo wiedział, że marketingowo prześlizną się właśnie na serii z lat 90. Wiązałam z tym filmem duże nadzieje, ale zdecydowanie się rozczarowałam, bo akcja była męcząca i brakowało mi tego uroczego humoru, jaki dozowali twórcy starej "Mumii".
OdpowiedzUsuńHumoru chyba najbardziej brakuje, ale zauważ że ostatnio pełno takich odświeżonych filmów albo kontynuacji które zarabiają tylko i wyłącznie dzięki lepszym starszym wersjom.
UsuńPamiętam, że po obejrzeniu oryginalnej Mumii nie mogłam spać :) ale miałam tedy jakieś 10 lat. Jakoś ta seria mnie nie przyciąga :)
OdpowiedzUsuńKto co lubi :)
Usuń