„Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga…” jest to cytat z „Ody do młodości” Adama Mickiewicza jednakże idealnie moim zdaniem oddaje sens filmów z gatunku science fiction. Głównie, dlatego że dzięki takim produkcjom zwykły Kowalski dostaje możliwość spojrzenie nieco inaczej na gwiazdy. Wiem że może lepszym źródłem byłyby czasopisma naukowe, ale mało kto tak naprawdę by je zrozumiał. A tutaj dostajemy jak na tacy wszystko w przyjemny i łatwo przyswajalny sposób. Tak wiele osób zaraz mi wypomni, że niejednokrotnie to zwykłe brednie wymyślone przez twórców, ale nawet one będą potrafiły dać nam do myślenia. Jednym z takich filmów są stworzone w 1994 roku „Gwiezdne Wrota” wyreżyserowane przez Rolanda Emmericha odpowiedzialnego również po części za scenariusz.
Rok 1928 grupa archeologów dokonuje niezwykłego odkrycia. Odnajdują oni na pustyni ogromny tajemniczy artefakt, którego pochodzenia przez dziesiątki lat nikomu nie uda się poznać. Dopiero w czasach współczesnych młody i niezwykle zuchwały w swych teoriach historyk i specjalista od Egiptu Daniel Jackson (James Spader) zostaje poproszony o rozwiązanie tej zagadki. Na swoje szczęście lub nieszczęście misja ta kończy się sukcesem, a owe znalezisko okazuje się tytułowymi Gwiezdnymi Wrotami. Będącymi drzwiami do innego świata, a raczej wszechświata.
I właśnie tutaj zaczyna się chyba największy sukces tego filmu. Nic tak nie ciekawi ludzi jak to czy jesteśmy sami w kosmosie. Może nie chcielibyśmy od razu zapraszać przybyszów z innych planet do nas, w końcu nawet z uchodźcami mamy problem, ale spotkanie się z nimi na ich własnym podwórku to już, co innego.
Musze od razu pochwalić twórców nie tylko za moim zdaniem bardzo dobry scenariusz, ale również znakomitą obsadę aktorską. Może nie wszyscy oni aż tak bardzo starali się wcielić w role, które otrzymali, ale patrzy się na nich naprawdę przyjemnie. Za najlepszy przykład mogę podać Jamesa Spadera. Czasem drażniła mnie jego nieporadność i wizerunek kujona niepotrafiącego dogadać się z otoczeniem zwłaszcza z żołnierzami. Prócz niego warto chwile pokłonić się nad Kurtem Russellem wcielającym się w bardzo odpychającą i pozbawioną wszelakich uczuć postać Pułkownika Jack’a. Nie chciałbym go spotkać w ciemnej alejce.
Warto również zwrócić uwagę na efekty specjalne, które na tego typu produkcje są dość niewielkie, ale i tak znakomicie wykonane. Pierwsze otwarcie wrót oraz niesamowite maski Anubisa po prostu zwaliły mnie z nóg. I nawet jak oglądałem ten film kilka dni temu robiły na mnie nadal wielkie wrażenie. Prócz tego oczywiście choreografia i kostiumy. To właśnie one dodają filmowi autentyczności. Wole je o niebo bardziej niż nawet największe komputerowe cuda.
W tym momencie chciałem trochę po marudzić, ale chyba na serio nie mam na co. „Gwiezdne Wrota” to na serio dobry film i nie dziwię się, iż stworzono jego kontynuację w postaci serialu. Nie wystarczy, że ma dość ciekawą i oryginalna fabułę to jeszcze został naprawdę dobrze wykonany. I nie chce tu obrażać współczesnych twórców, ale powinni właśnie z takich produkcji brać przykład. Czasem aż ciężko patrzy się na to, co teraz jest tworzone. Współczesna kinematografia za często idzie na łatwiznę kopiując po prostu od innych. Wystarczy wykazać się pomysłem i oryginalnością, żeby po wielu latach od premiery nadal widzowi zrobiło się ciepło na sercu tak jak w tym przypadku. Dlatego oceniam ten film na 5-/5.
14 września 2018
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz