Kiedy pierwszy raz obejrzałem „Jak wytresować smoka” nie spodziewałem się, że film ten zrobi tak wielką furorę. W końcu nie każda produkcja może pochwalić się własnymi serialami będącymi przedłużeniem dobrze znanej wszystkim widzom historii. Niestety jak wszystko, co dobre i to musiało się kiedyś skończyć. Trzecia odsłona przygód Szczerbatka, Czkawki oraz reszty ekipy na wielki ekran trafiła na początku tego roku i stała się ogromnym wydarzeniem. Niestety jak dla mnie zbyt hucznie obchodzonym. Zanim jednak o tym opowiem czas na fabułę.
Berk powoli staje się zbyt małe dla setek o ile nie tysięcy smoków uratowanych przez naszą dobrze znaną zgraję. Najwyższa pora znaleźć nowe lokum zwłaszcza, gdy na horyzoncie pojawia się kolejny przeciwnik. Jedyną szansą jest nie tyle ucieczka, co kontrolowany odwrót do świata znanego tylko w legendach. Czy istnieje? Czort jeden wie, ale we wszystko można uwierzyć tym bardziej, gdy okaże się Szczerbatek nie jest ostatnim przedstawicielem swojego gatunku.
Może Wam się wydawać, że napomknięcie o tajemniczej krainie jest spoilerem, ale jesteście w błędzie. Wystarczy, bowiem spojrzeć na oryginalny tytuł, żeby zrozumieć, jaki będzie główny sens tej części. Brzmi on „How to Train Your Dragon: The Hidden World”.
I teraz zaczną się największe schody. Trudno oceniać film po obejrzeniu wszystkich wcześniejszych części. Zawsze podświadomie będzie się wyszukiwało podobieństw, pewnych niedociągnięć i ogólnie będzie się szukało dziury w całym. Fabularnie tak naprawdę nie dostaliśmy nic nowego. Kolejne poszukiwania świata, który wydaje się, że został stworzony na kolanie. Wielka szkoda, że nie pojawiał się on we wcześniejszych, częściach, bo mogłoby to być rozwinięciem aktualnego znanego już wątku, ale wydaje mi się, iż twórcy nie patrzyli aż tak bardzo do przodu. Wiele uwagi poświęcono tu na relacje Czkawki i Astrid o wiele bardziej widać kwitnące między nimi uczucie zwłaszcza, że są już starsi a pewnych rzeczy nie da się powstrzymać. Dużo mniej było tu o smokach. Wiele kręciło się wokoło Nocnych Furii, ale to i dobrze, bo tutaj też należał się happy end.
Największą bolączkę mam z antagonistą. Ciężko mi coś konkretnego z niego wyczytać. Wydaje mi się aż nazbyt prosty i sztampowy. Taki jeden z, wielu który zbyt długo nie zostanie w pamięci widza. Niestety nie wprowadza w całą historie nic nowego, a nawet bym powiedział, że jest zbyt spokojny. Zrozumcie mnie, lata dzieciństwa mam już dawno za sobą i poszukuje w kreskówkach pełnokrwistego zbira na widok, którego włos jeży się na głowie. Grimmel na pewno do takich nie należy. Już Gargamel próbujący złapać smerfy wydawał mi się straszniejszy. Tak, zaraz powiecie ze to film dla dzieci, ale dorośli też powinni znaleźć tu coś dla siebie, a szczerze to tylko walki bardzo dobrze przedstawione mogą ich jakoś zainteresować.
Sama oprawa wizualna całości jest prawie idealna. Czasem doskwierała mi aż nazbyt poszerzona kompozycja kolorów powodująca, że czułem się jakbym oglądał „Tęczowe misie”. Wolałbym więcej mroku delikatnie przeplatanego barwnymi smugami, które nadawałyby tej produkcji dojrzałości.
Skoro już przy tym jestem to niestety zawiodłem się na postaciach. Spodziewałem się dorosłych na ciele i umyśle bohaterów, którzy stawaliby w szranki z największymi oprychami. Niestety Czkawka urósł, a reszta zapuściła brody, w których wyglądają bardziej dziecinnie niż wyglądali. Najlepszym przykładem jest Śledzik. Kojarzycie te demotywatory, na których facet po ogoleniu bujnego zarostu zmienia się w dzieciaka tutaj nie musi się golić. Wszystko wygląda nad wyraz sztucznie. Pewnie twórcy chcieli ich postarzyć, ale zrobili to w nieodpowiedni sposób.
Wiem, że marudzę, na czym tylko Ziemia stoi próbując maksymalnie oczernić ten film, ale to jedno z lepszych zakończeń, z jakimi się spotkałem. Niby niepozbawione wad, ale niezwykle ciekawe. Takie jakiego pewnie wszyscy wielbiciele Szczerbatka oczekiwali. To zakończenie prawie idealne. Staram się, bowiem patrzeć na sam pomysł. Trochę za dużo chciano upchać w tak krótkim czasie, ale wyszło to nie najgorzej. Nawet ja się wzruszyłem oglądając niektóre momenty, a czasami i łza pociekła w czasie „końskich zalotów”. Resztę zostawię chyba wam drodzy czytelnicy. Obejrzyjcie go sami i oceńcie ile jest wart. Dla mnie to mocne 4/5.
17 sierpnia 2019
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz