Nie mam zamiaru szerzyć tu żadnej ideologii oraz naprowadzać Disneya na odpowiednią drogę, ponieważ nie taki jest cel moich recenzji. Chce jednak być uczciwy wobec wszystkich tych, którzy czytają moje teksty, dlatego na samym początku napiszę słowa, które pewnie nie raz pojawią się przy okazji innych produkcji tego studia zwłaszcza tych nowszych. Live action to zło. Zwłaszcza, gdy próbuje się kultowe już animacje odświeżyć tak naprawdę psując je w każdy możliwy sposób. Czy tak właśnie jest z filmem, o którym dzisiaj Wam opowiem? Nie do końca. „Aladyn” w kilku kwestiach dość mocno się broni, ale o tym nieco później. Najpierw fabuła.
Młody złodziejaszek imieniem Aladyn staje się posiadaczem magicznej lampy. Niestety potężny wezyr również pragnie położyć na niej swoje łapska, a to może się naprawdę źle skończyć.
Nie będę pisał więcej, bo chyba każdy wie, o czym jest ta historia. Pod względem fabularnym nieznacznie odbiega od oryginału, co jest zaletą, ale również wadą. Czasami twórcy aż za bardzo chcieli upodobnić go do animacji zamiast pomyśleć o tym, że jako film powinien on mieć własne życie. Najlepszym tego przykładem jest chociażby Dżin oraz grający go Will Smith. Tutaj można rozdzielić jego rolę na dwie części. Jako niebieskie, że tak powiem bóstwo poległ na całej linie. Stworzy prawie w stu procentach komputerowo, napakowany jak Pudzianowski wygląda niezwykle karykaturalnie zwłaszcza, gdy w niektórych momentach twarz po prostu gdzieś się gubi. Nie wiem czy znacie taką aplikacje na telefon, dzięki której można było przekładać twarze w czasie rzeczywistym, ale spece od efektów specjalnych powinni ją jak najszybciej odnaleźć, bo wykonywała o wiele lepszą robotę. I tu zaczyna się spięcie, ponieważ w bardziej ludzkiej formie Will Smith miło mnie zaskoczył. Daje radę i pod względem aktorskim i komediowym. Uwierzcie mi jest się, z czego pośmiać.
Skoro już jesteśmy przy aktorach to nie wiem, przez kogo Dżafar stał się podróbką antagonisty. Może to kiepski scenariusz albo Marwan Kenzari za mało się starał, ale trudno mi być do niego pozytywnie nastawionym, zwłaszcza w scenach, gdy pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Nie wystarczy, że przez cały film nic ciekawego nie zaprezentował to jeszcze trudno by było nim przestraszyć nawet najbardziej strachliwe dzieci.
Na szczęście całość ratowana jest przez otoczkę w iście bollywoodzkim stylu. Dużo śpiewania, tańca w większej grupie oraz mnóstwo koloru. Zaskakuje mnie to, że aż tak bardzo mnie to nie raziło. Zwłaszcza, że utwory wyszły dość przyzwoicie i miło się ich słuchało.
Warto wspomnieć o Dżasminie, w którą wcieliła się kompletnie mi nieznana Naomi Scott. Jej przypadek jest dość interesujący, ponieważ przełamuje ona schemat księżniczki potrzebującej ratunku. Jest ona niezwykle zadziorna, pyskata i sarkastyczna, przez co naprawdę da się ją lubić. Niestety w porównaniu do swojej animowanej odpowiedniczki wygląda jak papuga. Sami zobaczycie, o co mi chodzi.
Cały film prezentuje się dość przyzwoicie i muszę, nawet mimo wcześniejszego ochrzanu, pochwalić nieco speców od efektów specjalnych. Gdyby nie patrzeć na twarz dżina to jego prezencja była całkiem niezła zwłaszcza w momentach tych wszelakich przemian. Tak samo dobrze wygląda zwierzyniec oraz latający dywan. Ten ostatni przypominał mi strasznie płaszcza doktora Doktor Strange’a, ale to ze względu na prezencję.
Najmocniejszą jednak stroną tej produkcji jest humor i to na najwyższym poziomie. Żarty może nie sypią się na prawo i lewo, ale te, które dostajemy zostały niezwykle wyważone bądź też tak przerysowane i wyolbrzymione, że nawet u największego ponuraka wywołają bul brzucha. Co jednak najbardziej zaskakujące najlepsze numery otrzymujemy nie od Willa Smitha, ale od Billy’ego Magnussena, który mimo epizodycznej roli najbardziej zapadł mi w pamięć.
„Aladyn” nie jest złym filmem, ale nadal nie mogę zrozumieć, po co powstał. Wolałbym poznać nowych bohaterów, nowe ciekawe miejsca i zagłębić się w całkowicie nowe historie, a nie oglądać niedopracowane opowieści, na których się wychowałem. Nie wiem jak resztę oglądających, ale mnie to nieco boli. Szkoda, że Disney nie skupia się na tym, co najlepiej im wychodziło, na tym, za co pokochały ich miliony ludzi na całym świecie. Byli królami, cesarzami, faraonami animacji. To oni pokazali jak to się powinno robić, a każde inne studio próbowało albo ich naśladować albo pokonać w zmaganiach o serca widzów. Ja jednak zawsze będę wierny oryginałowi. Mimo to film ten dostanie ode mnie 4-/5. Zasłużył.
11 listopada 2019
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz