Zastanawiało Was może, jak tworzy się legendy? W jaki sposób jeden człowiek może stać się symbolem, kierunkowskazem dla dużej grupy ludzi? I nie chodzi mi tu o jakiegoś generała czy zwyczajnego szeregowego, który swoimi czynami zasłużył na słowa uznania. Nie chce tu mówić o wojnie czy też jakimkolwiek konflikcie na masową skalę, ale o rozpalaniu ludzkich serc i otwieraniu ich na radość, jaka płynie z dawania. Pewnie domyślacie się, w jakim kierunku płynie moje rozumowanie. W końcu mamy okres przedświąteczny, a to najlepsza pora żeby opowiedzieć o najnowszej produkcji Netflixa, która idealnie się w ten czas wkomponowuje. Mowa tu o „Klausie”, koło którego trudno było przejść obojętnie, bo reklamowany był dosłownie wszędzie.
Jesper jest listonoszem, chociaż w jego przypadku to trochę za dużo powiedziane. To istny lekkoduch, który za nic ma sobie pracę. Wszystko zmienia się w dniu, gdy za karę zostaje wysłany na daleką północ do miasteczka, w którym wszyscy się nienawidzą, a jedyną szansą żeby wrócił do luksusów jest podstemplowanie sześciu tysięcy listów. Z czymś takim to nawet Ethan Hunt miałby ogromne problemy.
Pierwsze, co mi przyszło na myśl widząc początkowe kadry tego filmu to kreska, idealnie pasująca do twórczości Pratchetta. Wiem brzmi to nieco dziwnie, ale postacie wyglądają jakby zostały wyciągnięte z jego powieści. Zwłaszcza, że w obu przypadkach mamy do czynienia z prawdziwą komedią. Bądźmy szczerzy, świąteczne filmy nie mogą być smutne. Nie takie jest ich zadanie. Mają podnoście na duchu, bawić i uczyć. I to wszystko znajdziemy również w tej produkcji.
Niema tu rzeczy, do której mógłbym się przyczepić. To wspaniała, ciepła rodzinna opowieść o tym, co jest najważniejsze w święta. I nie chodzi tu o prezenty, ale o dobroć przekazywaną sobie nawzajem. Miłe słowo, czuły gest. I niczym w filmie „Podaj dalej” jeden czyn potrafi wywołać całą lawinę pozytywnej energii, przy której gasną nawet najstarsze spory.
Mocnym elementem są tutaj bohaterowie i co ciekawe nie pierwszoplanowi, chociaż o nich mógłbym pisać całymi godzinami i to w samych superlatywach. Najbardziej pamiętliwe stają się postacie, po których byśmy się wiele nie spodziewali. Najlepszym przykładem jest dziewczynka z marchewka. Niezwykle przerażająca, powiedziałbym nawet makabryczna wyglądająca jakby została wyciągnięta z najnowszej powieści Stephena Kinga to jednak trudno było jej nie zauważyć. Podobnie z kapitanem będącym jej przeciwieństwem. Prawie ciągle uśmiechnięty, sarkastyczny. Swoja osobowością wnosił sporo barwy do tej ponurej mieściny.
Sama fabuła jest dość prosta. Obserwujemy tu rozwój legendy, która za pomocą poczty pantoflowej rozbudowuje się do naprawdę ogromnych rozmiarów. Bądźmy szczerzy. Już patrząc na plakat wiecie, że to będzie o Świętym Mikołaju. I właśnie to tu zobaczycie. Z minuty na minutę wyjaśni się wszystko to, co z nim się wiąże. Skąd się wzięły renifery oraz informacja, że potrafi latać? Skąd wie, kto był grzeczny, a kto nie?
Piękna jest również muzyka znakomicie współgrająca z tym, co widzimy na ekranie. Nie jest ona jednolita i melancholijna. Czasem pojawia się bardziej energiczna, by potem zamienić się w tę znaną, z raperskich teledysków. Na pewno przy niej nie zaśniecie.
„Klaus” to znakomita propozycja na pierwszy albo drugi dzień świąt. Gdy po tym całym rozgardiaszu możecie już spokojnie usiąść i jedyne, co Wam się marzy to odpoczynek, ale nie tylko ten fizyczny, lecz również psychiczny. Niema tu główkowania. To czysta i stuprocentowa przyjemność ze wspólnego spędzenia czasu przed ekranem. Każdy znajdzie tu coś dla siebie niezależnie od wieku. W końcu ten czas ma ludzi łączyć, a nie dzielić. Ja oceniam go bardzo pozytywnie na moce 4+/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Koniecznie muszę to obejrzeć - wszyscy wokół polecają, więc jak to zignorować? :D
OdpowiedzUsuńZwłaszcza że dość łatwo dostępny a reklamę miał naprawdę niezłą :)
Usuń