Moja miłość do potworów wszelakiej maści i to tych w wersji XXL zrodziła się przed laty. Za czasów, kiedy w dość niewielkich telewizorach mięliśmy dosłownie kilka kanałów na krzyż. Przyznam, że można było na nich znaleźć niekiedy ciekawe zagraniczne seriale, nawet te z kiepskimi lektorami, ale dla mnie osobiście to było za mało. Oczekiwałem wbicia w fotel, seansu pełnego ochów i achów oraz czegoś na naprawdę wielką skalę. Właśnie wtedy poznałem Godzillę. Nie pamiętam, od którego filmu to się wszystko zaczęło, ale po dziś dzień, jak tylko słyszę, że powstaje kolejna produkcja z tym napromieniowanym jaszczurem, wiem jedno, muszę ją zobaczyć. Tak właśnie było z długo przeze mnie wyczekiwanym „Godzilla II: Król potworów” wyreżyserowanym przez Michaela Dougherty’ego.
Ludzkość czeka bardzo mroczna przyszłość. Na całej planecie odnaleziono siedemnaście potężnych i przeogromnych istot, z którymi konwencjonalna broń niema najmniejszych szans. Tylko on, samiec alfa całej tej niebezpiecznej zgrai może powstrzymać swych pobratymców przez zniszczeniem globu. Co jednak, gdy na swojej drodze znajdzie kogoś równie potężnego?
Film ten można ocenić na dwa sposoby, merytorycznie i wizualnie. Zacznę najlepiej od tego drugiego, ponieważ mam w tej kwestii wiele więcej do powiedzenia. Wszystko za sprawą znakomitych moim zdaniem efektów specjalnych oraz przemyślanej koncepcji. Z tego, co udało mi się w Internecie wyczytać wiele osób marudzi na słabą widoczność potworów niejednokrotnie zasłoniętych czy to przez mgłę, dym czy też inne zjawiska pogodowa. Dla mnie jednak to manewr jak najbardziej mistrzowski. Wprowadza on nie tyle naturalność do całości, co tajemniczość i delikatny mrok znakomicie budujący napięcie. Tak samo z subtelnymi ruchami kamerą, które dosłownie w chwilę potrafią całkowicie zmienić spojrzenie na daną scenę i pokazać ogrom tego, co się tam dzieje. Same monstra też wyglądają rewelacyjnie, chociaż wielka szkoda, że nie mięliśmy okazji zobaczyć ich wszystkich. Trochę się zawiodłem pod tym względem, ale i tak możliwość ujrzenia całej czołówki ze starych filmów to istna rozkosz dla mojego serca.
Znajdzie się tu również wiele smaczków, które dostrzec mogą osoby oglądające wcześniej oryginalne japońskie produkcje. Za przykład mogę podać chociażby bliźniaczki zajmujące się Mothrą. Trochę za bardzo wciągnąłem się w sam film, więc może wszystkich niuansów nie dostrzegłem, ale jeżeli wy je widzieliście to zapraszam do komentowania.
Gorzej trochę z oceną merytoryczną. Tu jestem podzielony. Pojawienie się ekoterrorystów pragnących powrotu równowagi jest ciekawe, ale wymusza zbyt nie tyle skomplikowaną intrygę, co po prostu zbędną. Rozumiem, że twórcy chcieli stworzyć kino przygodowe, w którym potwory nie grają pierwszych skrzypiec, ale uwarunkowania bohaterów są banalne i często zmienne. Już „Kong: Wyspa Czaszki” prezentował się o niebo lepiej. Postacie tam występujące coś sobą reprezentowały. Coś chciały przekazać. Tutaj niestety mamy do czynienia z smętnymi dialogami, których głównym zadaniem jest wyjaśnienie nam wszystkiego, co wygląda nad wyraz sztucznie. Mało prawdopodobne, że tak naukowo wyglądałaby rozmowa między dwiema osobami. Lepiej sprawdziłaby się chyba czołówka z retrospekcją wydarzeń jak to jest wykonywane w niektórych produkcjach.
Liczę na to, że „Godzilla II: Król potworów” nie jest końcem, a dopiero początkiem nowego uniwersum. Niby już mieliśmy z niego dwa filmy, ale dopiero tutaj pokazano nam ogrom możliwości, jakie otwiera przed twórcami ten świat, a nasza planeta może stać się polem walk najpotężniejszych bestii w historii kina. W końcu w każdym stadzie może dość do walki o terytorium albo o władzę. Zwłaszcza, że w filmie zapowiedziano już koegzystencję ludzi z bestiami. Nie wiem jak do tego podejdą, ale liczę, że mnie zaskoczą. Na koniec powiem tylko, że trailery prezentowały się lepiej, ale doceniam wykonaną pracę i oceniam całość na 4-/5. Głównie za potwory i w końcu zawsze mogło być gorzej.
11 stycznia 2020
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz