Tony „Wara” Vallelongi (Viggo Mortensen) jest facetem równie prostym, co praca, którą wykonuje. Pilnuje porządku w klubie Copacabana. Niestety z powodu remontu musi na jakiś czas gdzieś się zaczepić. Dostaje propozycję pracy, jako kierowca pewnego doktora. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że jego nowy pracodawca Don Shirley (Mahershala Ali) jest tak na serio muzykiem, więc z medycyną niema nic wspólnego. Na domiar złego jest czarnoskóry, a trzeba wiedzieć, iż Tony do zbyt tolerancyjnych nie należy. Kieruje się jednak dewizą, kasa to kasa.
I tutaj mógłbym skończyć wstępne opisywanie fabuły, ponieważ jak pewnie się domyślacie jest to opowieść drogi. Dwa mężczyźni wyruszają w niebezpieczną podróż przez Stany Zjednoczone, które niestety w latach 60 nie były rajem dla czarnoskórych. I właśnie to najbardziej udało się ująć reżyserowi i to w sposób perfekcyjny. Oglądamy wydarzenia, które kilkadziesiąt lat temu naprawdę miały miejsce oraz kulturę, która z perspektywy lat wdaje się zaściankowa i możny by rzec chora. Sama tytułowana Zielona Księga to spis hoteli i restauracji, w których czarnoskórzy mogą legalnie zjeść i się zatrzymać na noc. Wyobrażacie sobie coś takiego w dzisiejszych czasach? Mnie to osobiście przeraża. Na szczęście wszystko zostaje przedstawione w nie tyle przyjemny, co nieco humorystyczny sposób. Niewiele tu brutalności, której moglibyśmy się spodziewać po takich czasach. Z dużym naciskiem na nieco, ponieważ i tak w każdej scenie zobaczymy przejawy dyskryminacji, chamstwa oraz hipokryzji. W końcu jak gościowi honorowemu można kazać korzystać z wychodka na podwórzu i to wiecie takiego drewnianego.
Skoro nie jestem dość ”czarny” ani dość „biały” ani dość męski to, kim jestem?
– Green Book
Kolejną mocną stroną są znakomicie odegrane role. Viggo Mortensen oraz Mahershala Ali to aktorzy najwyższych lotów. Oglądanie ich to czysta przyjemność. Tak samo jak ich postacie. Tony to cwaniaczek, który gadką oraz pięściami potrafi załatwić dosłownie wszystko natomiast Don Shirley to jego kompletne przeciwieństwo, dystyngowany niezwykle kulturalny czasem bym rzekł, że nawet pompatyczny, ale z duszą artysty. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to dwa całkowicie odmienne światy, których spotkanie może grozić wielką eksplozją. Na szczęście wspólna podróż zmienia obie strony. Jeden otrzymuje nieco więcej obycia, a drugi luzu.
W ogólnym rozrachunku film ten to cudowny komediodramat, do którego z przyjemnością jeszcze kiedyś wrócę. To niezwykle wzruszająca opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca, o odwadze by walczyć z przeciwnościami losu oraz prawdziwej męskiej przyjaźni, która kiełkuje w ciągu dwugodzinnego seansu. Mogłoby się to wydawać schematyczne, bo taki sam opis znakomicie pasowałby do „Nietykalnych”, ale same lata 60 mają swój urok. I pomijając brak tolerancji dostajemy sporą dawkę tamtych czasów. Przydrożne puby, motele oraz muzykę, przy której nogi same rwą się do tańca. Tak przy okazji w czasie seansu zrobiłem się strasznie głodny i nabrałem ochotę na kurczaka z KFC. Dawno nie widziałem produkcji z taką ilością jedzenia, ale cóż wszystko jest dla ludzi.
Nie wiem czy to moja najlepsza recenzja czy tez najgorsza, ale starłem się tu opowiedzieć o wszystkim, co mnie w tym filmie zachwyciło. Oczywiście w sposób skrócony, ponieważ opisywanie każdej minuty zajęłoby dużo więcej czasu. Nie dostrzegłem tu żadnej wady, nad którą mógłbym się pastwić, ale nie czuje się z tym źle. Wszystko zostało dopracowane i ukazane z odpowiednia czcią. Dla mnie to 5+/5.
Mi się udało obejrzeć film w kinie. I zrobił ogromne wrażenie. Mimo lekkiej formy zostawił dużo przemyśleń i pewnego rodzaju zadumę. Dla mnie majstersztyk!
OdpowiedzUsuńMuszę się z tobą zgodzić to prawdziwy majstersztyk. Nic dziwnego że tyle miał nominacji :)
Usuń