Przeglądając blogi recenzenckie można zauważyć pewien wspólny element łączący może nie wszystkie, ale na pewno większość. Posty pojawiające się na nich dotyczą zazwyczaj nowości. Blogerzy biorą na warsztat filmy, które dopiero, co pojawiły się na wielkim ekranie albo książki prosto z drukarni. Ja jednak wolę sięgnąć po to, co stare i dobre. Trochę jak ja sam. Serial, o którym dzisiaj opowiem ma już swoje lata. Pierwszy jego odcinek pojawił się pól roku przed moimi narodzinami. Nie sprawiło to żeby w jakimś stopniu stał się on gorszy. Powiedziałbym nawet, że jest o niebo lepszy od aktualnych produkcji. Mowa tu o „Pełnej Chacie”.
Po śmierci żony Danny Tanner (Bob Saget) stara się pogodzić jakoś życie zawodowe oraz rodzinne. Zwłaszcza, że ma trzy córki do wychowania. Na szczęście może liczyć na swojego szwagra Jesse’go Katsopolisa (John Stamos) oraz najlepszego przyjaciela Joey’a Gladstone’a (Dave Coulier). Przed tą trójka naprawdę wiele trudnych zadań zwłaszcza, że jeden jest pedantem, drugi muzykiem, a trzeci komikiem. Przy takim połączeniu niewiadomo czy się śmiać czy też płakać.
Jedno mogę Wam zagwarantować. Jedyne łzy, jakie się pojawią to łzy radości. Dostajemy tu bowiem pełnokrwistą komedię z jak najbardziej wysmakowanymi gagami. Kiedyś nie trzeba było nikomu robić krzywdy zrzucając go ze schodów czy też tłuc po głowie niewiadomo czym. Dobre żarty bardziej bawiły niż niecenzuralne słowa używane, w co drugim zdaniu. Tak samo dobrze stworzone postacie nie potrzebowały dodatkowych rekwizytów żeby rozśmieszyć widza. Wystarczało, że byli po prostu sobą. Tak właśnie jest tutaj. To historia o życiu. O codziennych problemach w wieloosobowej rodzinie. Kłóceniu się o łazienkę, wspólnych pokojach czy też pierwszym pojawieniu się zwierzaka w domu. To jednak pryszcz, jeżeli dorzucimy do tego dorastające córki wychowywane przez trzech facetów mamy gwarantowany śmiech na sali. Co najważniejsze wszystko tu jest pokazane ze smakiem jak to bywa w prawdziwych serialach stworzonych dla całej rodziny.
Bardzo podobają mi się bohaterowie tego serialu. Pod względem charakterów są bardzo zróżnicowani. I nie chodzi mi tylko o tych, którzy pojawiają się w pierwszym sezonie. Kolejne epizody odsłaniają całą masę postaci, które zostają z widzami na dłużej. Wszyscy oni są przyjacielscy, ciekawi oraz bardzo wyjątkowi. I to nie w sposób wymuszony. Niejednokrotnie widać w współczesnych produkcjach jak twórcy próbują wcisnąć kogoś nowego. W większości przypadków to strzał w stopę. Próba niepotrzebnego przedłużenia serialu, który i tak chyli się ku upadkowi. Z „Pełną Chatą” jest inaczej. Stworzone zostało tylko osiem sezonów, ale pewnie gdyby było drugie tyle i tak miło by się to oglądało. Wydaje mi się, że może to być spowodowane różnicą w wieku głównych bohaterek. Dziwnie to brzmi, ale w czasie dorastania, którego obserwatorami jesteśmy mają one różne podejścia do tych samych rzeczy. Widać jak się zmienia ich nastawienie do pierwszego pocałunku, szkolnych wybryków czy też zwykłych codziennych obowiązków w dobie coraz bardziej powiększającej się rodziny. To trochę odświeżało całą fabułę.
Z tego serialu spokojnie można by było stworzyć galerię sław z osób, które tam wystąpiły. W końcu Frankie Valli, Kareem Abdul-Jabbar (jeden z najbardziej znanych amerykańskich koszykarzy), Little Richard, Frankie Avalon wraz z Annette Funicello (gwiazdy filmu „Beach Party” rozpoczynającego całą serię o imprezowaniu na plaży) czy też Brian Wilson z zespołem The Beach Boy to bardzo znane osoby zwłaszcza dla osób żyjących w latach 80. To takie gwiazdy dnia codziennego. Oglądało się ich w telewizji słuchało ich muzyki. Podoba mi się takie podejście do tematu. We współczesnych produkcjach podobnie jest w „W teorii wielkiego podrywu” gdzie możemy zobaczyć wielu bardzo znanych naukowców.
„Pełna Chata” to przykład serialu, którego brakuje w dzisiejszej telewizji. Ma w sobie pewnego rodzaju duszę, niewinność i masę nikogo niekrzywdzącego humoru. Wydaje mi się, że stare seriale powinny ponownie trafić na antenę, bo mają wiele do zaoferowania, a z powodu odpowiedniej fabuły mogą bawić kolejne pokolenia widzów. Tak jak to jest chociażby z „Przyjaciółmi”.
Całe szczęście, że mamy Netflixa. To właśnie na nim mogłem obejrzeć całość. Warto też zdradzić, że nie zrobiłem tego od tak. Główną zachętą był jego sequel, czyli „Pełniejsza Chata” z tą sama obsadą tylko kilkadziesiąt lat później. Tym razem to D.J., Stephanie oraz Kimmy (mam nadzieje, że nadal jest tak samo szalona) mają zamieszkać razem. Kurcze. Widzę, że znowu mnie poniosło, bo nie o tej produkcji chciałem mówić. Dlatego lepiej będzie jak już zakończę dzisiejsza recenzję i dam szczere 4+/5.
14 maja 2020
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz