Z twórczością Brandona Sandersona miałem do tej pory tylko raz styczność. Kiedyś tam „Legion” wpadł w moje ręce i na tym się tak naprawdę skończyło. Było to dość udane spotkanie, dlatego pokusiłem się o kolejną pozycję jego autorstwa. Gorzej jednak wybrać nie mogłem. Trafiłem na ogromne tomiszcze, które czytałem dość długo jak na mojej możliwości, ale cieszę się, że udało mi się je skończyć. Zaraz wyjaśnię, dlaczego. Najpierw jednak zdradzę Wam, o czym dzisiaj opowiem. „Z mgły zrodzony” był chyba najwyżej ocenioną i najchętniej polecaną książkę Sandersona. Jeżeli pozostałe tomy „Ostatniego Imperium” są równie ciekawe to chyba zostanę w tym świecie na dłużej.
Ostatni Imperator posiadający władzę absolutną od stuleci ciemięży lud skaa widząc w nich tylko i wyłącznie niewolników. Ktoś postanawia się temu przeciwstawić. Na imię mu Kelsier. Z bliznami na rękach i ze złamanym sercem stanie naprzeciwko prawdziwego zła. Czy zwycięży? O tym przekonacie się sami.
Wydawać się może, że to standardowa walka dobra ze złem. Nic jednak bardziej mylnego. Mamy tutaj do czynienia z czymś o wiele większym. Z potężną ideologią i syndromem boga, które trzeba obalić. Przy okazji dawno nie spotkałem się z tak dokładnym opisem rewolucji. I to nie samej jej kulminacji, czyli walki na śmierć i życie, ale organizowania tego wszystkiego. Dobrze tu widać, z jakimi trudnościami trzeba się zmierzyć oraz ile to będzie kosztowało. I nie chodzi mi tu o wymiar materialny, ale bardziej duchowy. Dużo uwagi poświęcone tu jest również dworskim intrygom oraz przedstawieniu jak rozchodzą się plotki i jak potężną mają siłę. Jak sami widzicie autor podszedł do tematu bardzo wnikliwie. Dostajemy w końcu nie tylko przygodę o ile tak to można nazwać, ale również całą bardzo barwną otoczkę. Może dlatego, tak trudno mi się ją czytało, a wielu osobom nie udało się przez nią przebrnąć. Tak jak w we „Władcy Pierścieni” dobijały mnie opisy otoczenia tak tutaj trudno mi było przebrnąć przez kolejne strony, na których tak naprawdę zbyt wiele się nie działo. Rozumiem, że wszystko to ma sens i ma za zadanie budować wykreowany tam świat, dlatego też z niecierpliwością czekałem na kolejne ważne wydarzenie, które poruszy by całą akcje do przodu.
Najważniejszym jednak powodem, który zachęcał mnie do dalszej podróży jest sposób zaprezentowania magii. Niezwykle szczwany i nowatorki. Wydaje mi się, że na rynku fantasy nikt jeszcze nie wpadł na taki pomysł, żeby bohaterowie zyskiwali moc przez… I tu chyba zostawię taką mała niewiadomą. Sami zagłębicie się w owy świat by odkryć jego tajemnicę. Muszę jednak stwierdzić, że sposób jej użytkowania jest bardzo dynamiczny. Widać to w rewelacyjnych moim zdaniem opisach, które sprawiają, iż prawie czujemy jakby postacie przemykały koło nas. Zacząłem się nawet martwić o drobne, które czasem mam w kieszeni.
To jednak nie wszystko. Największą zagadką tej powieści jest sam antagonista. Wydaje nam się, że jego historia jest prosta i już po kilku rozdziałach wszystko rozgryźliśmy, ale nic bardziej mylnego. Został on znakomicie wykreowany i mimo braku jego oblicza, a nawet obecności przez duży czas trwania książki czujemy strach przed tym, co potrafi i co sobą reprezentuje. Brzmi to trochę dziwnie, ale Sanderson potrafi grać na emocjach tych pozytywnych jak i negatywnych.
Najtrudniej jest mi tu skupić się na bohaterach, bo prócz wymienionego w opisie Kelsiera niezwykle aroganckiego i nieraz zbyt pewnego siebie równie wyrazista jest, Vin i Sazed. Ona była złodziejka, niczym brzydkie kaczątko na naszych oczach przeobraża się w pięknego łabędzie on tymczasem staje się dla czytelnika skarbnicą wiedzy na tego tego, czym rządzi się ten świat. Oczywiście są jeszcze inni, ale niezwykle trudno ubrać ich charakterystykę w słowa. Wydawało mi się, że jest ich zbyt dużo. Czasem imiona mi się plątały i to, jakie posiadają zdolności. Niektórzy czasami wyjątkowo mnie irytowali, ale to wina aż nazbyt ciągnącej się fabuły.
Jak sami widzicie plączę się w zeznaniach. Raz chwalę długość tej pozycji oraz jej rozbudowanie, innego razu ganię za prawie to samo. Sam do końca nie wiem, co mną tu najbardziej wstrząsnęło, ale całość podobała mi się. Chętnie do tego wrócę, ale najpierw dobrze obadam ilość stron. Bo tak jak w przypadku niektórych książek spokojnie można pochłonąć dwieście stron jednego wieczoru tak tutaj idzie to dość mozolnie. Zasługuje ona jednak na dość wysoką ocenę zwłaszcza za niesztampowe podejście do magii jak i niezwykle ciekawy świat. Dlatego dam 4/5.
Tytuł: Z mgły zrodzony
Cykl: Ostatnie Imperium
Tom: 1
Autor: Brandon Sanderson
Tłumaczenie: Aleksandra Jagiełowicz
Wydawca: MAG
Data wydania: 17 czerwca 2015
Liczba stron: 672
Oprawa: twarda
ISBN-13: 9788374805537
Cena: 49 zł
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To chyba najbardziej znana i budząca najbardziej sprzeczne opinie powieść Sandersona. Jeszcze nic jego autorstwa nie czytałam, ale to z pewnością nie będzie pierwsza książka, po którą sięgnę. Zwłaszcza przez te zbyt długie opisy.
OdpowiedzUsuńTo naprawdę Ciężka książka jak na początek i może zniechęcić :)
UsuńPlanuję sięgnąć już od wielu miesięcy, ale czekam na czas, kiedy naprawdę będę miała wolne i chęci, aby ilość stron i wolniejsze momenty mnie nie pokonały. :P
OdpowiedzUsuń