Tryb noc/dzień

8 października 2020

The Old Guard

0
Osoby niewtajemniczone uważają pewnie, że Netflix to tylko platforma, na której oglądać możemy filmy i seriale. To prawda, ale nie korzystają oni tylko i wyłącznie z pracy innych studiów filmowych. W swoim arsenale mają wiele własnych produkcji. Kilka z nich zdarzyło mi się oglądać i przyznam, że ich poczynania na tym polu ocenić można różnie. W końcu nie każdemu wszystko musi się udawać. Trzeba jednak przyznać, że mają znakomitych speców od reklamy. Kiedy tylko zobaczyłem pierwsze informacje o ich nowym dziecku zatytułowanym „The Old Guard” wiedziałem, że może to być cos naprawdę dobrego. Zanim jednak go obejrzałem to przyznam miałem dość. Wszelakiego rodzaju trailery, reklamy spadały na mnie z każdej strony. Z tego powodu, że głównie siedzę w necie to chyba na każdej stronie była o tym wzmianka. Twórcy musieli grubo za to zapłacić, ale widocznie im się to opłacało.

W filmie poznajemy czteroosobową grupę niby najemników. Mówię niby, bo z tego, co się orientuje nie zawsze mają oni jakiegoś pracodawcę, a to że robią naloty na chaty chociażby terrorystów to takie hobby. Bądźmy jednak szczerzy, są oni w pełni po jasnej stronie mocy. Dowodzi nimi Andromacha ze Scytii dla przyjaciół i znajomych po prostu Andy (Charlize Theron). To co wyróżnia ich na tle innych podobnych grup to fakt iż są oni nieśmiertelni. Niestety taki dar zostaje zauważony i pewna firma farmaceutyczna postanawia to wykorzystać w dość niecnych celach.

Muszę przyznać, że wątek zaprezentowany w tej produkcji jest przeze mnie dość lubiany. Mówię tu o nieśmiertelności, która została już przedstawiana na miliony sposobów przez dziesiątki reżyserów. W końcu ile to razy bohaterowie starali się zapewnić sobie długowieczność czy to przez eksperymentalne leki czy też zmianę ciał, co jakiś czas. Bywało też tak, że dar ten otrzymywali w dniu narodzin. Wydaje mi się, że tak też jest i w tym filmie, jednak w momencie pierwszej „śmierci” dopiero się o nim dowiadują. Chyba trochę za dużo zdradzam, ale twórcy bardzo ciekawie podeszli do tego tematu. Może nie oryginalnie, ale ciekawie. Mamy tu, bowiem wiele uwagi poświęconej negatywnej stronie nieśmiertelności. Trochę tak jak w „Nieśmiertelnym” z Christopherem Lambertem. No wiecie mogłoby się wydawać, że fajnie jest żyć wiecznie, ale gorzej jak jesteśmy jednym z niewielu, czasem to się może wiązać z szaleństwem innym razem karą. To nic przyjemnego. Jednak w porównaniu do wyżej wymienionego filmu bohaterowie się tu nie zabijają, ale łączą się w paramilitarną grupę i to jest dość nowatorskie. Nie można też zapomnieć o efekcie motyla czy też domina, nie wiem, które z nich lepiej tu pasuje, przedstawionym na bardzo krótką chwilę. To kolejne miejsce, w którym długość filmu staje się problemem. Tak bardzo można by było ten temat rozwinąć. Poruszyć wszystkie jego aspekty i zaprezentować, jako coś innego. Do tej pory omijanego szerokim łukiem w filmach o nieśmiertelności. Wybaczcie, jeżeli się mylę, ale produkcje, z którymi do tej pory się spotkałem jakoś to pomijały.

Fajnie ogląda się ich poczynania. Ciągłe zmiany otoczenia, strzelaniny połączone z dość nietuzinkowym użyciem broni białej. Andy chociażby lubi mieć przy sobie swój topór, co wygląda dość groteskowo, gdy staje z nim w dłoni, a naprzeciw niej żołnierze z karabinami. Miecze też się pojawiają. Największa pochwała należy się za ukazanie ich „śmierci”. To nie jest tak, że kamera stoi daleko i obserwujemy tylko leżące i spryskane bydlęcą krwią ciała. To byłoby zbyt łatwe. Możemy obserwować ich twarze, rany po kulach, otwarte puste oczy. Na samą myśl po plecach przechodzi mnie dreszcz. Charakteryzacja jest tu po prostu mistrzowska.

Wszystko byłoby dobrze gdyby nie zbyt szybka akcja. Ogólnie mamy tu do czynienia z zasuwaniem czasu niczym Usain Bolt na bieżni. Niby dwie godziny, a widzimy tylko walkę i ucieczkę. Żadnego bohaterów nie mamy szansy bliżej poznać, mimo iż kilka retrospekcji się pojawia sami też opowiadają kilka słów o sobie, ale dla mnie to za mało. Wszystko byłoby w porządku gdyby był to pilotowy odcinek serialu, ale nie pełnoprawny film. Każda z postaci mogłaby tyle nam pokazać w końcu żyją oni od setek lat, a tu dostajemy namiastkę ich historii jakby zostały one spisane na pocztówkach. Kilka zdań, kilka momentów. Nawet na zakończenie seansu wydają mi się oni kompletnie obcy. Mam jednak dla wszystkich pocieszenie. Może być coś jeszcze gorszego. To antagonista. Właściciel firmy farmaceutycznej. Nijaki Merrick, w którego wciela się Harry Melling. Wiedziałem, że skądś tę twarz znam i po obejrzeniu listy innych jego ról zrozumiałem. Wcielał on się również w Dudley’a w serii o Harrym Potterze. Jak mi on tu nie pasuje. I nie chodzi tylko o jego aparycję, ale również sposób bycia. Jedyna osoba, do której można go porównać to Jesse Eisenberg wcielający się w Lexa Luthora. Obu nie sposób się przestraszyć, a próba udawania wariata przez jednego i drugiego to czysta kpina.

Sam film nie jest zły. Jednak z powodu ogromnej ilości poprawności politycznej miałby nawet szansę na Oscara zwłaszcza po ostatniej zmianie zasad, co do ich przyznawania. Nie wiem czy zostało to zrobione na potrzeby filmy czy może komiks, którego ekranizacją on jest miał do tego takie samo podejście. Nie będę Was okłamywał bardzo mi się on podobał. Działo się sporo i gra aktorska jest całkiem niezła zwłaszcza Charlize Theron. Aktorka przez duże „A”. Utalentowana, zwinna i nigdy w życiu niedbałym jej czterdziestu pięciu lat. Wiem, że to nie jest wyznacznik talentu, ale gra po prostu bosko. Jak na prawdziwe kino akcji. „The Old Guard” zasługuje na mocne 4/5.
Ukryj widgety

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz