Przez długi czas wydawało mi się, że dobry film musi skrywać jakieś drugie dno. W umyśle widza kreować dziesiątki o ile nie setki pytań, na które odpowiedzi otrzyma się dopiera w ostatniej scenie. Czasami się jednak zdarza, że historia, którą opowiada jest prosta jak budowa cepa. Czy to coś złego? Ja uważam, że nie zwłaszcza gry trafia ona dosadna. Tak jak produkcja, którą miałem przyjemność niedawno obejrzeć. Nie jest to żadna nowość i pewnie większość z Was jest już po seansie, ale pozwólcie, że ja podzielę się moimi uwagami o „Moim przyjacielu Hachiko”, którego reżyserem jest Lasse Hallström.
Parker Wilson (Richard Gere) prowadzi spokojne i proste życie na peryferiach miasta. Codziennie dojeżdża do pracy by potem wrócić do kochającej żony i córki. Wszystko zmienia się w dniu, gdy na peronie trafia ma psią przybłędę. Między tą dwójką rozwinie się najwspanialsze uczucie, którego dosłownie nic nie da rady pokonać.
Muszę przyznać, że niewiele jest filmów, które wzruszają mnie do łez. Najczęściej zdarza się to chyba w przypadku historii napisanych przez życie. I tak właśnie jest w tym przypadku. Twórczy oczywiście zmienili trochę nazwiska oraz zarys historii na bardziej amerykańskie standardy, ale wydarzyła się ona naprawdę, o czym przekonamy się przed napisami końcowymi.
Sam film to oczywiście kwintesencja miłości, jaką pies może obdarzyć swojego właściciela i to pokazana w sposób rewelacyjny. Reakcje innych ludzi podczas codziennego odbierania swojego pana z peronu świetnie pokazują jak wielki ma to wpływ na całe otoczenie. W końcu miłość to jedyna rzecz, którą się mnoży, jeśli się ją dzieli. Chyba coś tu namieszałem, bo w oryginale było to o szczęściu, ale moim zdaniem pasuje tu idealnie.
Podoba mi się również to jak twórcy ukazali świat z perspektywy psa nie dając mu jednocześnie dojść do słowa. No wiecie ile to produkcji jest, w których zwierzak przemawia by widz w końcu poznał jego myśli. Tutaj to nie potrzebne, bo same czyny mówią więcej niż słowa. I jeszcze ta rewelacyjna ścieżka dźwiękowa. Po prostu majstersztyk. Uwierzcie mi, uwielbiam się czepiać, chociaż nigdy nie uważałem się za krytyka filmowego, bo nie miałem ku temu żadnych predyspozycji, a tym bardziej niezbędnej wiedzy. Patrzę na wszystko z perspektywy zwykłego szarego widza, ale tutaj wszystkie elementy działają jak części zegarka. Jedna porusza następną by na samym końcu poruszyć serce nawet największego twardziela. Jeżeli jeszcze tego filmu nie widzieliście, a planujecie go obejrzeć zaopatrzcie się w paczkę chusteczek, bo nie sposób nie uronić, chociaż łzy.
„Mój przyjaciel Hachiko” to film ponadczasowy, który do tej pory zdobył serca tysięcy widzów, a przez kolejne lata ich ilość zwiększy się kilkukrotnie. Niewinem czy jeszcze do niego wrócę, ale na pewno zostanie przy mnie na dłużej, bo znakomicie pokazuje ile warta jest miłość czworonoga. W końcu nie na marne mówi się, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Niech inni mówią, że jest to płytka lub mało wciągająca historia ja jednak dam mu szczere 5/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Słyszałam same dobre rzeczy o tym filmie. Podobno jest bardzo wzruszający, więc na pewno go kiedyś obejrzę. :)
OdpowiedzUsuńTrudno o nim usłyszeć cos złego :) to jedna z tych historii które nawet po latach potrafią wzruszyć.
UsuńJeden z moich ulubionych filmów, zawsze płaczę jak oglądam..
OdpowiedzUsuńOj trudno się nie wzruszyć patrząc na tę historię.
Usuń:)
OdpowiedzUsuń