Filmy z serii „Szybcy i wściekli” jakoś nigdy do mnie nie przemawiały. Widziałem może z dwie albo trzy części i jakoś nie miałem przeogromnej potrzeby zapoznać się z resztą. Wszystko jednak zmieniło się jakieś dwa lata temu, gdy na wielki ekran miała trafić kolejna już odsłona będąca spin-offem, czyli poboczną historią całkowicie pozbawioną chociażby Vin Diesela i reszty standardowej obsady. Może właśnie to mnie zachęciło do jej obejrzenia. Liczyłem na dobrą akcję, lanie się po pyskach i oczywiście dwójkę aktorów, którzy spokojnie mogą zastępować Arnolda Schwarzeneggera oraz Sylvestra Stallone’a. W końcu to oni kiedyś wiedli prym w tego typu produkcjach, ale czas najwyższy opowiedzieć o filmie „Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw”. Uwaga będzie tu sporo spoilerów.
Luke Hobbs (Dwayne Johnson) i Deckard Shaw (Jason Statham) stoją po dwóch stronach barykady. Jeden żyje według litery prawa, drugi natomiast lubi dość niekonwencjonalne metody działania, przez co trudno nazwać go grzecznym chłopcem. To czego można być pewnym w ich przypadku to fakt, że nienawidzą się i to bardzo. Niestety swoje porachunki będą musieli odłożyć na później, ponieważ całemu światu zagraża potężna i niezwykle rozwinięta pod względem technologicznym organizacja pragnąca odzyskać bardzo groźny programowalny wirus, który ukradła im Hattie Shaw (Vanessa Kirby). Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa. Co gorsza na ich drodze stanie niejaki Brixton (Idris Elba), który od lat powinien wąchać kwiatki od spodu, a tymczasem ma się całkiem dobrze. Dodatkowo potrafi rzeczy, których mógłby pozazdrościć mu sam Terminator.
Pierwsze, co przychodzi mi na myśl po obejrzeniu tego filmu to całkiem niezła zrzynka, a raczej skopiowanie motywu, który pojawił się w 1989 roku w filmie zatytułowanym „Tango i Cash”. Dwa całkowicie odmienne charaktery, elegancik i luzak oraz wrobienie w coś, czego nie zrobili, a jeszcze zapomniałbym o siostrze, w której buja się jeden na złość drugiemu. Wybaczcie mi ten spoiler, ale patrzę na to i widzę kopiuj i wklej. Twórcy trochę ratują się ciekawym początkiem, w którym mamy możliwość zaobserwowania różnic między nimi przy okazji zwykłych codziennych czynności. Potem już się zaczyna jazda bez trzymanki i to konkretnej.
Dlatego właśnie film ten powinienem zrecenzować dwukrotnie albo chociażby podzielić moje uwagi. Wizualnie wszystko prezentuje się bardzo dobrze. Powiedziałbym nawet, że świetnie. Mamy tu niezłe nawalanki, bardzo efektywne wyścigi oraz kilkukrotną zmianę scenerii. Z miast wypełnionych wieżowcami przeniesiemy się nawet na rajską wyspę, na której zobaczymy taniec wojenny, który strasznie mi się podoba. Uwierzcie mi jest, na co popatrzeć zwłaszcza, gdy nie wymagamy zbyt wiele, a jedyne, czego pragniemy to dobrze bawić się przed ekranem. Muzyka też nieźle została dobrana i świetnie wpasowuje się w przepełnione akcją klimaty.
Gorzej będzie, jeżeli zaczniemy przypatrywać się tej produkcji nieco dokładniej. Twórcy momentami idą ostro po bandzie i to do tego stopnia, że film ten można by nazwać light sciencie fiction, bo niejednokrotnie zapominają o czymś takim jak prawa fizyki. Za przykład mogę podać zjazd po linie z wieżowca bez żadnej asekuracji. Przecież to łatwizna. Wystarczy trzymać ją ręką i jazda, po co się bawić w jakieś tam rękawiczki w końcu tarcie nie istnieje. Prawdziwi twardziele mają skórę ze stali, tak jak Cejrowski stopy. Jeżeli dorzucimy do tego, że mechanik naprawia urządzenie zbudowane w prawdopodobnie najbardziej nowoczesnym ośrodku badawczym na świecie i to przez zdobywcę dwóch nagród Nobla to musze przyznać, że nie wiem, co oni biorą, ale niech wezmą następnym razem połowę.
Oczywiście jak to bywa w przypadku produkcji z ostatnich kilku lat jest to po części również komedia i to całkiem niezła. Ciągłe przepychanki oraz docinki ze strony tytułowej pary bohaterów może nie rozbawią Was do łez, ale zapewnią momenty śmiechu. Tak samo jak i pojawienie się Ryana Reynoldsa, który nie będzie mógł w najbliższym czasie liczyć na żadną poważniejszą rolę. No wiecie chodzi mi o taką, nie komediową.
Całość to całkiem niezłe kino akcji, miłe dla oka i dość przyjemne w odbiorze. Wystarczy nie zastanawiać się nad kilkoma rzeczami i widz powinien być całkiem usatysfakcjonowany. Moim zdaniem Szybcy i wściekli w tytule nie są potrzebni. To całkiem niezły twór własny i liczę na to, że nie przeobrazi się on w tasiemiec, w którym część piąta będzie prezentowała lądowanie obu kolesi na księżycu. Po tym, co tu zobaczyłem wszystkiego mogę się spodziewać. Mimo wad oceniam go dość wysoko na mocne 4/5.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oglądałam pierwsze kilka części, a później już jakoś o nim zapomniałam.
OdpowiedzUsuń