Nie chce być pod żadnym pozorem złośliwy, ale w kinie superbohaterskim król jest tylko jeden i jest nim Marvel. Wiem, że to stwierdzenie trochę na wyrost, ale obserwując kolejne to poczynania, a raczej potknięcia produkcji od DC wydaje mi się to jak najbardziej prawdziwe. Nie mówię tu o serialach ani filmach animowanych, bo te prezentują naprawdę dobrzy poziom. Mi bardziej chodzi i pełnometrażowe dzieła tworzone na wielki kinowy ekran. Jedno z nich trafiło na najgorszy możliwy okres. Na pandemię, która na długi czas wyeliminowała kina oraz zablokowała możliwość naprawdę konkretnego zarobku. Mowa tu oczywiście o „Wonder Woman 1984”, której daleko do ideału.
Diana Prince (Gal Gadot) wiedzie spokojne życie w latach 80 zajmując się starożytnymi artefaktami, a w wolnej chwili ratując ludzkie żywota. Niestety pewnego dnia dochodzi do małej apokalipsy na globalną skalę, z którą będzie musiała się zmierzyć i uwierzcie mi to ludzie ludziom zgotowali ten los.
Początek filmu jest naprawdę dobry i liczyłem, że w tym kierunku to wszystko się potoczy. Kolejne wspomnienia z dzieciństwa, rozwój postaci, ale niestety potem przychodzi sekwencja w galerii handlowej i obserwujemy upadek bohaterki w pięciu aktach. Niestety to, co tam widzimy może nam pokazać, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Niezwykle pompatyczne i przejaskrawione obrazy wyglądające jak kadry z komiksów nie zawsze są dobrym rozwiązaniem zwłaszcza, gdy mają stać się tłem dla bardzo istotnego przesłaniania, a może nawet i dwóch. Uważaj, czego sobie życzysz oraz że nic nie jest za darmo.
Bądźmy szczerzy. To scenariusz kuleje tu najbardziej, twórcy nie wystarczy, że chcieli momentami pokazać aż za dużo to jeszcze nic nie trzyma się kupy. Prawie doszczętnie zostaje zatarte dobre wrażenie po pierwszej odsłonie przygód Wonder Woman. Sama Diana traci otoczkę nieskazitelnie czystej bohaterki, stawiając przez moment dobro własne nad to drugiej osoby. W końcu, gdy jej ukochany przejmuje ciało bogu ducha winnego mężczyzny nawet oko jej nie drgnęło. Po prostu cieszyła się, że wrócił.
Podobnie jest z głównymi antagonistami o ile można ich tak nazwać. Przerysowani, karykaturalni i dodatkowo wyolbrzymieni, chociaż to prawie to samo. Barbara Minerva, w która wcieliła się Kristen Wiig to dość stereotypowy przykład niedocenionego geniusza, którego przeobrażenie się w złola obserwujemy na ekranie. To samo miało miejsce przy okazji Iron Mana 3. Natomiast, jeżeli chodzi o Maxwella Lorda to zaczyna mnie już on denerwować przy okazji każdego przedstawienia się. Jakby starał się swoim imieniem i nazwiskiem dowartościować się. Pewnie było to w komiksie, ale jakoś mnie to drażni. Czasem ten zły powinien jakoś fajnie się nazywać na przykład Kingpin, ale to już zajęte. Dodatkowo pozuje on na mesjasza obiecując ludziom złote góry. Taki sprzedawca z telezakupów na sterydach skrzyżowany z dżinem. Ale musiała być impreza, że coś takiego powstało. Może na stronach komiksów wygląda to dobrze, ale tutaj to kompletnie do mnie nie przemawia.
Wizualnie to dla mnie szok. Rzeź niewiniątek na tęczowych misiach. Kolorowo, pstrokato i aż czasami mdli. Poprzednia odsłona jej przygód podobała mi się, bo była stonowana. Pozwalał lepiej zagłębić się w postacie nie obrywając po gałach dziesiątkami kolorów. To tak jakbyście przez pół życia siadali tylko przed czarno-białym odbiornikiem, a potem usiedli przed najnowszym telewizorem 4k. Można dostać oczopląsu. Może to była metoda na ukazanie tamtych czasów nawet w sposób karykaturalny, ale dla mnie to duży spadek jakości. Zbyt wielki przepych i jakby to ładnie określić przerost formy nad treścią.
Mógłbym jeszcze pomarudzić na brak konsekwencji oraz pomysłu na ukształtowanie Wonder Woman. Jak już wcześniej wspomniałem zmiana charakteru jest znacząca i psuje nieco jej wizerunek w moich oczach, ale staram się na to spojrzeć z dystansem, bo jesteśmy tylko ludźmi i każdy popełnia błędy. Kto bez winy niech pierwszy rzuci kamień. Jednak nie mogę patrzeć, w co tak naprawdę ewoluowało jej uzbrojenie. Porzuciła ona tarczę i miecz tak dobrze znana z poprzedniej odsłony zostając tylko przy lassie, które nagle nabrało samoświadomości i ponadnaturalnych zdolności. Tutaj mały progres, bo nie wiem, co ono potrafiło w komiksach, ale przestało być narzędziem do przesłuchiwania łotrów, a stało się iście szwajcarskim scyzorykiem.
Film ten ogląda się naprawdę ciężko. Nie chcę mówić, że jest on zły, bo nie jest taki do końca. To bardziej brzydkie kaczątko, które niestety nie miało okazji przeobrazić się w łabędzia, bo wylądowało w gulaszu. Jakieś brutalne mam te porównania dzisiaj. Jest potencjał, pomysł też się znajdzie jak dobrze się popatrzy, ale wykonanie i rozrysowanie tego wszystkiego kuleje. Najprościej mówiąc, za dużo, zbyt pokręcone i nie wiem, co biorą twórcy, ale niech biorą pół. Liczyłem, że zostanę wbity w krzesło, ale jedyne, o czym myślałem to czy mam jeszcze jedną paczkę popcornu. To nie świadczy zbyt dobrze, dlatego ocena będzie mizerna 2+/5.
28 kwietnia 2021
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz