Przeglądając kolejne to już kinematograficzne fiaska dochodzę do wniosku, że najlepszym testem końcowym dla każdego przyszłego reżysera czy też scenarzysty byłoby stworzenie „dobrej” ekranizacji gry. I nie mówię tu o jakimś wiekopomnym dziele, który zapamiętają miliony, ale o czymś, co nie będzie u mnie wywoływało wymiotnych spazmów czy też ochoty na zdrzemnięcie się mniej więcej na tyle ile trwa całe to „dzieło”. Trzeba jednak pamiętać, że niektóre filmy dopiero po latach zyskują w oczach nie tylko krytyków, ale i samych widzów. Pomimo słabej otoczki wizualnej czy też pewnych braków w scenariuszach zyskują miano kultowych, do których z przyjemnością się wraca. Tak było z „Mortal Kombat” z 1995 roku, który mimo kilku niedociągnięć prezentował niezła klasę, opowiadał coś ciekawego, pokazując pewną drogę, którą musiał przejść każdy z bohaterów czy też kierujące nimi motywy. Niestety film, o którym dzisiaj opowiem na pewno tego nie powtórzy, mimo że może się pochwalić tym samym tytułem.
Wszystko zaczyna się dość sielsko. Jakaś tam wioska, Hanzo Hasashi (Hiroyuki Sanada) dziękujący swojej żonie za to, że jest przy nim, ona prosi go o przyniesienie wody. Taki „Domek na prerii” w wydaniu japońskim. Niestety spokój ten zostaje przerwany przez Bi-Hana (Joe Taslim), członka innego klanu o bardzo chłodnym obyciu, który postanawia zlikwidować konkurenta. Nienawiści tych dwóch panów nie dadzą rady ochłodzić nawet ognie piekielne. To jedna początek, bo potem przenosimy się do współczesności i poznajemy niejakiego Cole’a Younga (Lewis Tan) będącego chodzącym workiem treningowym. Niestety jego poukładane życie zmienia się w dniu, gdy zostaje żywym celem, a na światło dzienne wychodzi tajemnica znamienia, które nosi od lat.
Chciałbym tu napisać coś pozytywnego, że film ten mnie zaskoczył, zachwycił niezwykłą fabułą, cudownie wykreowanymi postaciami oraz wspaniałymi efektami specjalnymi. Niestety byłoby to jedno wielkie kłamstwo, a na to nie mogę sobie pozwolić w moich recenzjach. Jednego jestem jednak pewien. Najlepszy jest początek i koniec. To dwie walki, które spokojnie mogłyby się obyć bez całej reszty. Jedno mogę zdradzić. Wiedziałem, że Skorpion oraz Sub-Zero nie darzą się zbyt wielką „miłością”, ale dopiero tu wątek ten został całkowicie wyjaśniony. Za co chwała twórcom, którzy na tym powinni pozostać. Ponieważ takir przedstawienie turnieju, jakie tu zobaczymy całkowicie mi nie pasuje. Uwaga będą spoilery i to grubo.
Najgorsze w tym wszystkim, jeżeli chodzi o fabułę jest pojawienie się znamion, które noszą tylko wybrańcy. Jak to jest głupota. Nie wiem, co twórcy biorą, ale niech biorą pół, albo i ćwierć dawki. I jeszcze argument, że przenosi się ono na tego, kto zabije wybrańca. Zastanawiałem się chwilę czy w przypadku wypadku samochodowego też „morderca” otrzymałby to brzemię. Jakiś staruszek albo kierowca tira ma stanąć naprzeciw wojowników z innych wymiarów, żeby uratować naszą planetę. Druga opcja, co ze snajperami, którzy z odległości zdjęliby obdarzonego. Mi to się w ogóle kupy nie trzyma. Już wolałem zwykłe zaproszenia w formie zwojów.
Tutaj jednak mogę trochę usprawiedliwić się tym, że nie wiem jak to wszystko wyglądało w grach na podstawie, których powstawał ten film, więc może taki pomysł był jak najbardziej wskazany. Jednego jednak nie mogę zrozumieć, wprowadzania fatality. To charakterystyczne ruchy postaci używane najczęściej by dobić przeciwnika. Niestety są one wyjątkowo brutalne. Przez co film ten dosłownie ocieka posoką, a flaki latają na prawo i lewo. Momentami zrobiło mi się nawet niedobrze, dlatego polecam nie jeść obiadu przy tym filmie. To kolejny dowód, że nie wszystko powinno zostać zekranizowane. Gorzej już jest tylko z ukazaniem sposobu, w który bohaterowie mieli uzyskać dodatkowe moce. Tutaj już w ogóle brak oryginalności i finezji. Jest jednak pewien moment, który rozbawił mnie do łez. Miało to miejsce, gdy Liu Kang (Ludi Lin) jednym i tym samym ciosem wielokrotnie powala zarozumiałego Kano (Josh Lawson). Od razu przypomniałem sobie jak w tego rodzaju bijatykach tą sama kompilacja przycisków zabierałem przeciwnikowi cały pasek hp. Też tak mieliście?
To jednak nie jest nawet początek moich skarg na to godne pożałowania dzieło. Gra aktorska po prostu tu nie istnieje. Nudne i płytkie dialogi, aktorzy odgrywający swoje role jakby to były sceny z filmów paradokumentalnych typu „Ukryta prawda”. Zniewieściały Liu Kang, Lord Rayden pozbawiony charyzmy Christophera Lamberta czy też zarozumiały i mało wyrazisty Kung Lao. Tylko Kano trzyma jakiś poziom, bo takiego dupka jeszcze nie widziałem. Co jednak najdziwniejsze sprzedałby własna matkę za kasę, której nawet nie widział na oczy (obejrzyjcie, a zrozumiecie, o co mi chodzi). Dorzućmy do tego jeszcze mierne efekty specjalne. Widać, że najwięcej kasy poszło na odpowiednie pokazanie posoki i bebechów, a całą reszta to zwykłe dodatki. Postarano się nawet o odpowiednie dźwięki wypływających jelit. Już mnie zaczyna skręcać. Natomiast ramiona Jaxa w wersji z 1995 roku prezentowały się bardziej okazale niż te które zobaczymy w tej wersji. Dobrze. Goro był tutaj o wiele lepszy, ale nawet za grosz nie wykorzystano jego potencjału, a jego lubiłem najbardziej.
„Mortal Kombat” to film o sztukach walki, w którym chcielibyśmy rozkoszować się prawdziwymi starciami zachwycającymi nie tylko oko, a tu klops. Były one po prostu nudne. Czasami wyolbrzymione, sztuczne jakby odgrywały je kukiełki, a nie ludzie, którzy jednak walczyli i to w wielu innych produkcjach nie używając przy tym dublerów. Jest tu naprawdę drętwo, krwawo i sztucznie. Już wrestling jest bardziej widowiskowy, a wiadomo, że to wszystko robione jest z powodu show.
Dlatego z przyjemnością zakończę wylewanie pomyj na ten film, który moim zdaniem nigdy nie powinien powstać. Trudno w nim znaleźć jakiś punkt zaczepienia prócz oczywiście wątku Skorpiona i Sub-zero. Reszta to nieudana próba przeniesienia na ekran gry, która chyba nie może się pochwalić zbyt rozbudowaną fabułą. Niech w końcu ktoś zrozumie, że ekranizacje gier muszą być odpowiednio przerobione żeby wszystko było spójne, bo bez tego otrzymujemy zlepek niewyglądających dobrze elementów za naprawdę grube miliony. I na koniec pytanie. Kto wpadł na pomysł żeby taki film powierzyć reżyserowi bez dorobku. To wszystko składa się na dość niską ocenę 2-/5.
29 czerwca 2021
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz