Przez bardzo długi czas to Marvel i DC miały monopol na kino superbohaterskie. Nic w tym dziwnego. W końcu już od lat w tym siedzą i całkiem nieźle im się wiedzie. Ostatnio jednak trochę to się zmienia chociażby za sprawą serialu „The Boys”, ale nie o nim chciałem rozmawiać, a o dużo świeższej i pełnometrażowej produkcji, która okazała się lepsza niż można było się spodziewać. „Samarytanin” swoją premierę miał pod koniec wakacji, chociaż dopiero na dniach udało mi się go obejrzeć.
Będę w pełni szczery. Nie spodziewałem się po nim zbyt wiele. Oglądanie Sylwestra Stalone przed osiemdziesiątką zakończyłem chyba na „Rambo: Ostatnia krew”, a nawet to wydawało mi się strasznie wymuszoną historią o kolesiu, który już dawno powinien pójść na emeryturę. Nie zrozumcie mnie źle był gwiazdą kina akcji, kiedy był młody teraz patrząc jak walczy obawiam się czy wstanie. Oczywiście chciałbym mieć w jego wieku taką kondycję, ale chyba rozumiecie, o co mi chodzi. W „W starym, dobrym stylu” aktorzy nie próbowali udawać młodzików, którymi nie byli i to było cudowne.
Nie odbiegając jednak od głównego wątku dzisiejszy film zaskoczył mnie właśnie tym jak Sylwek zagrał, a może nie tyle on, co jak została ukazana jego postać. Jako styrany życiem i przeszłością facet, który próbuje się nie wychylać codziennie wykonując tę samą robotę. Oczywiście do momentu, gdy jakiś dzieciak nie zaczyna podejrzewać, że nie jest on do końca tym, za kogo się podaje.
Sama fabuła nie jest czymś nowym, ale nazwanie jej kalką też nie byłoby tu na miejscu. Jest ona prosta, ale bardzo ciekawa zwłaszcza, gdy dochodzi do takiego jednego kulminacyjnego momentu, o którym oczywiście nie opowiem (minimum spoilerów), ale mało nie spadłem przez niego z kanapy. Osoby odpowiedzialne za scenariusz zaszokowały mnie nagłym zwrotem akcji, na przykładzie którego tak na serio mogłyby się uczyć wymienione wcześniej studia. W końcu jakiś delikatny powiew świeżości. Podobnie jest z wyjaśnieniem niektórych cech superbohaterow, o których w wielu produkcjach się zapomina. Takich jak niezwykła wytrzymałość chociażby.
Wizualnie nieźle to wygląda. Odpowiednia sceneria nadaje całości takiego delikatnie ponurego klimatu, w końcu wszystko dzieje się w jednej z biedniejszych dzielnic gdzie porachunki gangów są na porządku dziennym. Widać jednak dużo pracy włożonej w sceny walk, które swoją dynamiką nieźle naprawiają wszelakie niedociągnięcia najbardziej widoczne w efektach specjalnych, które momentami aż kuły w oczy.
Całość prezentuje się naprawdę nieźle. Zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że film ten nigdy nie trafił na wielki ekran. To dobry powrót do starego kina rozrywkowego pokroju „Człowieka Demolki”. Mało tu jest powodów do śmiechu, ale lekkość jego oglądania sprawi wiele przyjemności. Prościej mówiąc to bardziej obyczajówka z elementami akcji, ale naprawdę dobrze zrobiona. Może gdzieś tam jakieś fabularne dziury były, ale nie zwracałem na nie uwagi, dlatego ze szczerego serca dam 4/5. Pod warunkiem że nie będzie ciągu dalszego oczywiście.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie widziałam go i raczej nie obejrzę ;)
OdpowiedzUsuń