Od ponad dziesięciu lat pisze recenzje na moim blogu i nigdy do tej pory, o ile mnie oczywiście pamięć nie myli, nie poświeciłem żadnemu serialowi aż dwóch wpisów. Może zdarzyło się to przy okazji anime, którego kolejne sezony były na tyle odrębnymi historiami, że brałem je, jako dwa osobne dzieła. Dzisiaj jednak z czystą przyjemnością wrócę do „Tajemnic Smallville”, które po raz pierwszy wziąłem na warsztat w 2015 roku. Nie jestem do końca w stanie powiedzieć po ilu sezonach wtedy byłem, ale warto na temat serialu napisać kilka rzeczy zwłaszcza, że dzięki HBO Max mogłem obejrzeć wszystko od początku do końca. Pełne dziesięć sezonów. Chciałbym jednak przestrzec, iż wcześniejszej recenzji nie czytałem ponownie wiec wszystkie uwagi będą dość obiektywne. Ciekawe jak mój gust zmienił się na przestrzeni lat.
Życie Clarka Kenta (Tom Welling) dalekie jest od normalności. W końcu nie urodził się na Ziemi, a moce, które posiada mogłyby go wprowadzić w niemałe problemy. Zwłaszcza, gdy okaże się, jaki wpływ na mieszkańców spokojnego do tej pory Smallville mają kamienie, które wraz z nim spadły z nieba.
Niema chyba sensu pisać, jakie to umiejętności posiada przyszły Superman, bo jest on w końcu jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w historii komiksów. To właśnie on był pierwszym superbohaterem i przez ostatnich kilka dekad przedstawiany był na wiele sposobów. W tym serialu jednak dopiero poznaje siebie i swoje możliwości.
Olać to. Jeżeli miałbym tu napisać wszystko, co myślę o tej produkcji to powstałby kilkustronicowy esej, a nikt nie chciałby czytać. Dlatego poruszę tematy, które wydaje mi się ominąłem poprzednim razem. Za przykład mogę pochwalić encyklopedyczne podejście do przedstawionego świata. Dowiedziałem się tu wielu nowych rzeczy. Dotyczących chociażby różnych odmian kryptonitu i ich działania. Kolejne ciekawy element to pojawienie się Justice Society of America znanej ze Złotej Ery Komiksów, co przy okazji pozwoliło na małym ekranie zaprezentować grupę bohaterów znaną bardziej wielbicielom właśnie komiksów. Christopher Reeve oraz Dean Cain wcielający się niegdyś w człowieka ze stali też mieli swój udział. Jeden zagrał geniusza pokroju Stephena Hawkinga, drugi tymczasem szalonego naukowca. Nawet nie wiecie jak mi się to podobało.
Oczywiście po oczach biły i to bardzo mocno kiepskie efekty specjalne zwłaszcza w scenach, które spokojnie można by było nagrać w naturalnej scenografii oraz kostiumy przypominające bardziej stroje z sieciówki na bal karnawałowy, ale w czasie seansu bawiłem się zbyt dobrze żeby przejmować się takimi pierdołami. Dziwnie się też oglądało postacie grane przez innych aktorów niż tych, których już znałem. Taki chociażby Justin Hartley, jako Zielona Strzała. Grał całkiem nieźle, ale daleko mu do Stephena Amella z Arrowa. Jego strój był chyba najgorszy. Od razu przypomnieli mi się „Faceci w rajtuzach”.
Nadal jednak uważam, że „Tajemnic Smallville” to jeden z lepszych seriali, jakie widziałem i świetnie sprawdzi się, jako wprowadzenie do przygód Człowieka ze stali. Jest on lekki, momentami nastoletnio naiwny, ale bardzo ciekawy. Jak dobrze, że jeszcze gdzieś można oglądać tak stare seriale. Polecam go wszystkim wielbicielom DC, chociaż z góry ostrzegam, że zakończenie może zawieść. Moja ocena to nadal 4+/5.
10 maja 2023
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz