Biorąc się za pisanie recenzji “Awatara: Ostatniego władcy wiatru” do głowy przychodziły mi dwa stwierdzenia idealnie pasujące do owej produkcji. Do trzech razy sztuka oraz mają rozmach skurczybyki. Co do tego pierwszego to chyba niema zbyt wiele do wyjaśniania. W końcu to trzecia już odsłona przygód młodego mistrza czterech żywiołów który ma za zadanie uratować cały świat. Pierwsza i najlepsza wersja to oczywiście animacja z 2005 roku “Awatar: Legenda Aanga” będąca pierwowzorem reszty. Potem mieliśmy “Ostatniego Władcę Wiatru” z 2010 roku który otrzymał aż 5 Złotych Malin co samo w sobie dobrze o nim nie świadczy. W końcu najnowsze dziecko Netflixa i tu pasuje to drugie stwierdzenie, bo twórcy naprawdę ostro zaszaleli.
Katara (Kiawentiio) i Sokka (Ian Ousley) odnajdują zamrożonego w górze lodowej chłopca, który okazuje się zaginionym przed stu laty Awatarem i przy okazji ostatnim magiem powietrza. Aang (Gordon Cormier) bo tak mu na imię dowiaduję się, że w czasie jego wieloletniego snu Naród Ognia wywołał ogromną wojnę zniewalając wszystkich którzy im się przeciwstawili. Przyszły wybawiciel wraz z nowymi przyjaciółmi wyrusza w niebezpieczną podróż, w czasie której będzie musiał zmierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami tak samo duchowymi jak i fizycznymi, zwłaszcza że ktoś podarzą ich śladem i nie odpuści, póki Awatar nie wpadnie w jego ręce.
Jako osoba, która obejrzała wszystkie wcześniejsze produkcje z tego uniwersum podchodziłem do serialu z wielką dozą strachu i niepewności. Początkowo wydawało mi się, że to zwyczajny skok na kasę. W końcu, ile razy można wchodzić do tej samej wody. Zobaczcie co się dzieje chociażby w Disneyu. Tym razem jednak twórcy mnie miło zaskoczyli. Nie wystarczy, że stworzyli dość spójną historię to jeszcze dali nowe życie w dobrze znaną opowieść. Widzimy tu bowiem mocną inspirację pierwowzorem czego najlepszym dowodem są pewne sekwencje występujące w obu produkcjach, takie jak walki albo schematy pewnych wydarzeń. Oczywiści były potrzebne pewne zmiany, bo dwadzieścia odcinków zostało ściśniętych do ośmiu, chociaż tak na serio licząc czas to tutaj odcinki są dwa razy dłuższe przez co straciliśmy tylko cztery epizody, ale to moja dziwna matematyka.
Główna różnica to zmieniona narracja i szybkie dorastanie Aanga. Musi on dużo szybciej porzucić dzieciństwo na rzecz roli wybawczy powiedziałbym nawet mesjasza i symbolu nadziei w państwach okupowanych przez Naród Ognia. Nawet rozmowy z jego poprzednimi wcieleniami są dużo bardziej poważne. Wydaje mi się, że może to być spowodowane tym, że chciano zagrać na sentymencie i ściągnąć przed ekran tych którzy 19 lat temu wychowali się na najlepszej chyba animacji Nickelodeona. Dlatego też wybrano skoncentrowaną opowieść drogi, w której obserwujemy rozwój bohaterów oraz ich szybkie dorastanie by byli gotowy zmierzyć się z tym co stawia przed nimi los.
Casting moim zdanie w dziewięćdziesięciu procentach okazał się sukcesem. Wszyscy grają tu naprawdę dobrze, mimo że ich twarze są dla mnie momentami całkowicie obce co tylko utrzymuje mnie w przekonaniu, że nie mają za sobą setek ról i to w tak młodym wieku, ale za bardzo mam przed oczami wygląd postaci z kreskówek. I nie chodzi mi tutaj o fantazyjne fryzury pokroju tych z Dragonball, ale bardziej posturę albo kanciaste twarze niektórych bohaterów. Tutaj wystarczyłoby dobrać innych aktorów bez żadnego ingerowania w ich naturalny wygląd. Mam nadzieję, że wybrnąłem dość dyplomatycznie, a większość osób widzących obie produkcje domyśli się o co mi chodziło. Warto też wspomnieć, że Maria Zhang wcielająca się w postać Suki jest w połowie Polką.
I tu się na chwilę zatrzymamy. Chciałbym bowiem ocenić efekty specjalne. Te jak na serial są na naprawdę wysokim poziomie. Nie tylko wizualizacja magii żywiołów jak i również nierealne postacie drugoplanowe. Demony, zwierzaki które w tym uniwersum zawsze są połączeniem więcej niż jednego gatunku. Appa czy też Momo wyglądają przepięknie tak samo miejsca do których trafiają bohaterowie. Oczywiście widać, że to wszystko dzieje się na green screenie, ale jestem gotowy przymknąć jedno oko. Wizualnie bardzo mi się też podobają kostiumy oraz charakteryzacja, z którą twórcy grubo popłynęli. Aktor grający Bumiego został postarzony o dobre sześćdziesiąt lat podobnie jest z Pakku ale nie mogli wybrać starszych aktorów biorąc pod uwagę na akrobacje, które musieli wykonywać.
“Awatara: Ostatniego władcy wiatru” to naprawdę dobry serial ukazujący wszystkie najważniejsze moim zdaniem wydarzenia oraz bohaterów, którzy będą mieli wpływ na dalszą akcję i to w sposób dość spójny. Na pewno lepiej to wygląda niż w filmach o Harrym Potterze, gdzie kolejne sceny wyglądały jak wycięte z czegoś większego. Dobrze się bawiłem na tym ośmiogodzinnym seansie i zapartym tchem oczekuję kolejnych sezonów. Oczywiście nie obyło się tu bez poprawności politycznej (zmiana historii powstania Omashu), ale ze względu na całokształt jestem w stanie przymknąć i drugie oko, zwłaszcza że pewnie będzie trzeba trochę poczekać na kontynuację. Polecam ten serial wszystkim. Nie ważne czy znacie tę historię czy też nie będziecie się dobrze bawić. Moja ocena to mocne 5-/5.
28 lutego 2024
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz