Mówi wam coś pseudonim T. Kingfisher. Mi osobiście nic, ale z tego co widziałem to właśnie ona odpowiedzialna jest za robiącą jakiś czas temu dość sporą furorę na Instagramie “Pokrzywę i kość”, ale dzisiaj inną jej książkę postanowiłem wziąć na warsztat. Pozycja, o której opowiem świetnie wpisuje się w słowa, że nie powinno oceniać się książki po okładce. Przyznam, że to co zobaczymy biorąc ją do ręki prezentuje się bardzo zacnie, ale wnętrze jest jeszcze lepsze. Autorka przenosi nas bowiem w świat intryg, magii i co ciekawe wypieków, a takiego połączenia chyba jeszcze nigdy nie doświadczyliśmy. Czy “Wypieki defensywne. Przewodnik dla czarodziejów i czarodziejek” to kolejny udany tytuł w dorobku skrywającej się pod tym pseudonimem Ursuli Vernon? Zapraszam do lektury recenzji, w której przyjrzę się fabule, postaciom oraz unikalnemu połączeniu kulinarnych i magicznych wątków.
Mona ma czternaście lat i pracuje w piekarni swojej cioci. Na pierwszy rzut oka wydaje się zwykłą dziewczyną, ale kto ją zna bliżej wie, że to nie prawda. Ma w sobie magię, ale nie taka zwykłą. Potrafi zaklinać ciasto, żeby lepiej rosło oraz ożywać piernikowe ludzki. To się dopiero nazywa reklama. Niestety spokój życia codziennego zostaje zakłócony przez ciało, które odnajduje w piekarni. Jako główny świadek, a przy okazji jedyna podejrzana, Mona trafia przed obliczę królowej, gdzie wszystko się zaczyna. W tym momencie wpada w sam środek intrygi, która może zburzyć panujący w całym mieście ład jak i również śmiertelnie zagrozić magicznej części społeczności.
No z czymś takim jeszcze się nie spotkałem. Wydawało mi się, że będzie to słodko- pierdząca historia dla dzieci, ale dostajemy tu prawdziwą, wciągającą może nie od pierwszych stron intrygę, która momentami może zmrozić krew w żyłach. Trochę mnie dziwi, że główna bohaterka ma tylko naście lat, ale może pora, żeby w końcu przestać traktować młodszych czytelników jak idiotów? Życie nie zawsze jest usłane różami co najlepiej widać właśnie w tej książce. W końcu trafiamy wraz z Moną w miejsca do których po zachodzie słońca lepiej się wchodzić, chyba że chcemy wyjść z nich z nożem utkwionym między żebrami. Może tu trochę przesadzam, ale tak to odbieram jako dorosły czytelnik. Dla mnie tak właśnie wygląda Szczurzy Zaułek. Jakby został wyciągnięty z najgorszych pirackich filmów. Wybaczycie oni tu nie pływają.
Miałem wspomnieć o postaciach. Tutaj trzeba pochwalić autorką za to, że z Mony czy też Patyka nie zrobiła dorosłych zamkniętych w ciele dziecka. Czasami tak jest, że młodociani bohaterowie dorastają tak szybko, że zapominamy, ile oni mają lat. Tracą cechy dziecięcej niewinności. Chwytają za broń, czasem pozbawieni skrupułów jakby coś ich opętało. Tutaj na szczęście tak nie jest. Widzimy to najlepiej w momencie, gdy muszą ukrywać się w wieży dzwonniczej. Zachowują się tam jak dzieci, które się nudzą. Szukają najbardziej trywialnych zajęć, żeby tylko jakoś sobie jakoś czas. Nie myślą o ratowaniu świata chcą to zostawić dorosłym. Czy się udało? O tym przekonacie się sami i tak już dużo zdradziłem.
I to co najbardziej mi się w tym podoba to cała ta cukiernicza otoczka. Może to dziwnie zabrzmi, ale zawsze lubiłem jak zwykłe zawody albo przedmioty zyskują mistycznego sznytu. Dlatego zakochałem się w twórczości Pilipiuka u niego co chwila coś takiego się pojawiało. A to jakiś kociołek, a to narzędzia albo też drzewo. Tutaj mamy Monę, która przypadkowo tworzy najbardziej sympatyczny i groźny zarazem zakwas chlebowy nazywając go Bob (tak zwyczajnie). Wspaniale było oglądać, jak odkrywała kolejne możliwości w rodzaju magii, który nawet dla mnie wydawał się trochę absurdalny, ale nawet jego dotyczyły znane w tym świecie prawa magii. To fascynujące jak heroiczne może być zwykłe piekarstwo. Tylko szufla w dłoń i na pohybel wrogom.
Zanim wystawią tej książce dość wysoką ocenę chciałem jeszcze zwrócić uwagę na pióro autorki oraz umiejętność snucia opowieści. Wiem, że mają w tym również swój udział Dominika Schimscheiner tłumacząca tę książkę oraz czytająca ją Paulina Holtz, ale to T. Kingfisher stworzyła scenę wyglądającą jakby wyciągnęło się ją Powrotu Króla J.R.R. Tolkiena. Taką epicką z polotem przy okazji, której było trzeba ponieść ogromną ofiarę. Ostro prawda? Do tego opisy które przy zamknięciu oczu przenoszą nas do Mony i reszty ekipy. Całe szczęście, że przy okazji nie czujemy zapachów, bo jedna scena nie nadawałaby się słuchania w czasie konsumpcji. Domyślicie się która.
“Wypieki defensywne. Przewodnik dla czarodziejów i czarodziejek” to bardzo dobra i grzeczna powieść młodzieżowa. Przypominająca mi chociażby “Ucznia Diabła” oraz inne tego typu historie. Niby porusza ważne i delikatne tematy, tutaj wszystko zaczyna się od trupa leżącego w kałuży krwi, ale przy okazji pokazuje jak ważna jest przyjaźń oraz wsparcie rodziny, czemu warto jest wierzyć we własny talent i go rozwijać oraz dlaczego nie można się poddawać. Czy to nie jest piękne? Prawie Disneyowska opowieść, ale z tych czasów, gdy nie było trzeba wciskać wszędzie poprawności politycznej. Jak dla mnie mocne. Jak dla mnie mocne 5+/5.
Tytuł: Wypieki defensywne
Autor: T. Kingfisher
Tłumaczenie: Dominika Schimscheiner
Wydawca: SQN
Data wydania: 29 listopada 2023
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 140 x 205 mm
ISBN-13: 9788383303246
Cena: 44,90
23 sierpnia 2024
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz