Zawsze się zastanawiałem co musi czuć człowiek wybrany na prezydenta, który staje przed tysiącami wyborców i wykrzykuje słowa w stylu, “To jest ten dzień” albo “Dzisiaj zmieniamy naszą przyszłość”. W końcu oczekuje się od niego naprawdę wiele, dlatego pewnie determinację podszytą strachem. Czemu jednak o tym mówię? Pisząc dzisiejszą recenzję miałbym ochotę napisać, coś równie wyniosłego. Mocne słowa przesiąknięte emocjami. W końcu film, który miałem przyjemność oglądać ostatnio w kinie nawet w tytule miał zapowiadać nowy początek. To co jednak otrzymaliśmy w najnowszej produkcji Marvela zatytułowanej “Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat” daleko ma do świeżości. Wiecie jakie słowa by tu najbardziej pasowały? “Gdzie kucharek sześć tam niema co jeść”. Później jednak wyjaśnię czemu. Najpierw fabuła.
Stany Zjednoczone z nowym prezydentem na czele muszą stanąć przed kolejnym wyzwaniem. W końcu każdy kraj pragnie położyć swoje łapska na największych złożach nowego, niezwykle twardego pierwiastka, który może zmienić oblicze tej planety. Niestety jest ktoś komu nie pasuje, żeby rozmowy na ten temat przebiegły spokojnie i bezkonfliktowo. Tajemniczy jegomość ukryty w cieniu robi wszystko, żeby nowy traktat nie został podpisany, a superbohaterowie okryli się niesławą. Znowu. Sam Wilson (Anthony Mackie) jako nowy Kapitan Ameryka musi zrobić wszystko co w jego mocy, żeby powstrzymać złoczyńcę, zwłaszcza gdy jego własny mentor zostaje niewinnie oskarżony i ląduje za kratkami.
Od czego zacząć marudzenie? Od braku oryginalności. Mamy nowego Kapitana Amerykę, nowego Falkona, nowego Hulka i nowego Thaddeusa Rossa. Co jednak z tego, jeżeli historia to powtórka z rozrywki. Po raz kolejny bohater narodu musi przeciwstawić się rządowi i uratować świat. Było to już gdzieś prawda? Jasne, że tak. Było wszędzie. Dodatkowo do obejrzenia tego filmu wymagana jest znajomość innych produkcji, takich jak “Incredible Hulk” z 2008 roku, “Eternals” oraz serialu “Falcon i Zimowy Żołnierz” z 2021 roku. To trochę denerwujące zwłaszcza dla osób dopiero zagłębiających się w tę franczyzę. Pewnie inne tytuły też by się przydało znać, na przykład wiedzieć coś o Wakandzie albo o tajemniczym Czerwonym Pokoju. Zaczyna się tego robić za dużo, moim zdaniem negatywnie wpływa to na odbiór tej produkcji.
Całość jest bardzo nijaka, bez wyrazu i jednego konkretnego kierunku. Co się jednak dziwić, jeżeli kilkukrotnie robiono dokrętki i zmieniano pewne założenia dokładając nawet kolejnych bohaterów. Twórcy (w tym pięciu scenarzystów) działają kompletnie po omacku kierując się negatywnymi opiniami widzów na seansach testowych. Nie wiem czy to dobre podejście. Ciężko teraz stwierdzić, ile zostało wycięte. Może wcześniejsza wersja była bardziej zgrana i ciekawsza. No wiecie bardziej pasująca do ukształtowanego już kanonu. To co jednak najbardziej boli to brak Kapitana Ameryki. Sam Wilson wydaje się być drugoplanową postacią. Obserwujemy go bowiem tylko w kolejnych akcjach i akrobatycznych popisać. Więcej z jego życia mogliśmy zobaczyć w wyżej wspomnianym serialu. Dla mnie ten film powinien nazywać się “Red Hulk: Początek”.
Jest to najmocniejsza strona tej produkcji, ale też i tutaj nie obyło się bez kłopotów moim zdaniem. Wybranie 82 letniego Harrison Ford do takiej roli, którą będziemy mam nadzieję ciągnąc przez kolejne kilka produkcji to strzał w stopę. Widać, że jego ruchy nie są już takie same jak za czasów Indiany Jonesa, a dołożenie tylko znanego nazwiska licząc na sukces i przyciągniecie widzów do kina to kompletna pomyłka. Nie obawiają się, że zachoruje? I co wtedy? Kolejna zmiana aktora, a może wykupi się prawa do jego twarzy i będzie się ją wklejać do wirtualnych wizerunków. Moim zdaniem to nie tędy droga. Zwłaszcza że Red Hulk to jest to za czym tak bardzo tęskniłem. Widząc szał w jego oczach, tę dzikość, miałem ochotę wykrzyknąć na całe kino “No nareszcie”. W końcu poznałem i polubiłem wściekłe oblicze Bruce’a Bannera zanim stał się niezwykle inteligentną góra mięśni. To powinna być jego produkcja. Jego geneza. Wtedy jednak byłoby trzeba dać mu więcej czasu ekranowego i poprowadzić historię tak, żeby Ross częściej był wyprowadzany z równowagi. Budowanie napięcia nim jego skóra stanie się czerwona, a ubrania zapłoną żywym ogniem.
Wizualnie jest całkiem dobrze. Powietrzne popisy w wykonaniu nowego Kapitana Ameryki uzbrojonego w drony oraz tarczę wyglądają zjawiskowo, zwłaszcza gdy po raz kolejny musi ścigać wrogie statki powietrzne. Obserwowanie tego na wielkim ekranie sprawiło mi dużo przyjemności. Widać jednak które sceny były nakręcane na zielonym tle. Sporo tu niedociągnięć, które nie powinny mieć miejsca przy produkcji za grube miliony i w czasach, gdy AI tworzy filmy na poziomie największych studiów. Nie chodzi mi tu o używanie tego przy produkcji, ale o wykorzystywanie narzędzi pozwalających na podniesienie jakości filmu i wyeliminowanie tego typu skaz. Skończyły się czasy, gdy mała rozdzielczość pozwalała przymknąć oko na pewne niedociągnięcia. Teraz domowe telewizory pokazują tyle samo o ile nie więcej niż profesjonalne sale kinowe.
Film ten to jedna wielka walka. Liczyłem na powrót do filmów szpiegowskich, pokroju Jamesa Bonda, gdzie mamy protagonistę, antagonistę i może jakiegoś bocznego pomocnika jednego albo drugiego. Tyle można zbudować na tym szkielecie. Tutaj jednak starano się dać za dużo. Kolejne postacie, które tak na serio nic nie wnoszą do fabuły. Na co komu Sidewinder albo kolejna Czarna Wdowa w postaci Ruth Bat-Seraph przecież mamy Yelenę Belovą. Jej pojawienie mogłoby być sympatycznym wprowadzeniem do kolejnych produkcji w których odegra dość ważną rolę. Pula postaci w tym uniwersum jest już ogromna. Szkoda czasu na osoby których więcej nie zobaczymy. Czas, żeby twórcy się przebudzili i przestali się cieszyć jedną udaną produkcją raz na kilka lat. Jedna jaskółka wiosny nie czyni tak samo “Deadpool & Wolverine” nie pozwolą odbić się im od dna. Pamiętajcie, że pierwsze dwie fazy dawały same hity.
“Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat” to film bez ducha. Wprowadza nowe wątki, ale w sposób bardzo wymuszony i mało oryginalny. Może też sprawić wiele problemów osobom, które niedawno zainteresowały się MCU. Czy jest jednak godny uwagi? Moim zdaniem troszeczkę. To ciąg dalszy opowieści, którą znamy. W końcu uniwersum to jest ogromne i każdy kawałek, okruch tego świata da widzom radość. Brzmi to trochę masochistycznie, ale tak to moim zdaniem wygląda nawet u mnie. Będę marudził, będę rzucał pomidorami, ale z nadzieją w sercu pójdę do kina. Ogromnie brakuje mi klimatu wcześniejszych produkcji, zwłaszcza że całość została już mocno nadwyrężona chociażby “odejściem” Jonathana Majorsa co sporo skomplikowało w wizerunku kolejnego antagonisty. Trzeba jednak być dobrej myśli, że zła passa odejdzie. Żeby to jednak nadeszło trzeba dać szansę odpowiednim ludziom. Pojedynczym osobom nie grupie tak jak w tym przypadku. Potrzeba tu spójności i jednego kierunku. Dla mnie film ten zasługuje na 3+/5. I to tylko za Red Hulka.
22 lutego 2025
Ukryj widgety
Pokaż widgety
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz